A te słowa się niosą i niosą
I tak miesiące mijają, lata, a mnie dumanie nie opuszcza...
Już dwa dni przed Dniem Mamy dochodziły mnie słuchy, że laurki się tworzą. W piątek po szkole (Dzień Mamy jest w sobotę), ku wesołości dziecka starszego: Jeszcze dokładnie z bramy szkolnej nie wybiegła, bawiąc przy tym koleżanki i kolegów, woła: "Mamo! Coś mam dla ciebie! Laurkę! Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Mamy!"
- Martyna -mówię - ale ten dzień jest dopiero jutro, kochanie... - śmieję się
Ale Ta tylko w odpowiedzi również się zaśmiała, wręczyła laurkę, ucałowała i poleciała dalej.
Buziaków to ja dostaję całe mnóstwo, to tak jakbym Dzień Mamy obchodziła cały rok.
Choć naturalnie bywają dni, kiedy buziaków nie ma, są fochy, są krzyki, ciche minuty i trzaśniecie drzwiami.
I zdania padają, które za tymi drzwiami, gdy płacz minie, trzeba przemyśleć na spokojnie.
Bo później, są rozmowy, tłumaczenia, bycie ze sobą i poczucie zrozumienia.
Są chwile ciszy. Pilnuję tego, by to tylko chwile były.
Choć wątpliwości mam nieustanne, czy dobrze postępuję, czy dzieci swych swoim działaniem nie krzywdzę, czy słowo, z moich ust padające -nieprzemyślane- na grunt padło i czy aby nie kiełkuje? Wolałabym aby obumarło. Bo która mama, chciałaby swoim dzieciom źle czynić?
Ja nie chcę.
Jestem mamą, która idzie do przodu, metodą prób i błędów ucząc się bycia mamą, która błądząc poznaje siebie jako mama. Jestem osobą, która ma serce i nim się kieruje.
Wiem, kiedy przesadziłam, kiedy powiedziałam za dużo, wiem jak przeprosić. Ale nie dlatego, że ktoś mnie tego nauczył. Wiem to wszystko, bo TO czuję. Intuicyjnie.
Wiem to, bo kocham.
Napływają do mnie wspomnienia...
Zastanawiam się czy jestem dobrą mamą? Czy zasługuję na to, by być Ich mamą?
Myślę, że tak.
Choć zatroskana jestem, że muszę uczyć się na błędach, sama ze swoimi myślami zostając, wątpliwościami.
Tylko czasem, zastanawiam się, czy aby się nie mylę, i za 20 parę lat, moje dzieci zamiast do mnie w odwiedziny, będą wolały czas spędzać inaczej. Lepiej.
Boję się popełnionych błędów. Bo nie wiem, czy je dobrze naprawiam.
Ale z drugiej strony, są rozmowy, są śmiechy, wspólne zainteresowania, jest zgoda, jest też poczucie istnienia wewnętrznej nici, która nas - mnie i dzieci - wiąże ze sobą. Jest ten błysk zrozumienia. Te spojrzenie, kiedy od razu wiem, że coś się dzieje. Albo, że się nic nie dzieje. Jest tulenie, przebywanie ze sobą, są ciche, pełne miłości minuty.
Nikt mnie tego nie nauczył, nikt mi tego nie pokazał, ja to czuję. Że z dziećmi swoimi trzeba rozmawiać, i zawsze dążyć do tego by je rozumieć. Czuję, że trzeba do zgody dążyć i być przykładem dobroci. Tłumaczyć się ze swojego postępowania, obiecywać poprawę - choćby w duchu te rozmowy odbywać - i z całej siły dążyć do tego, by słowa dotrzymać.
Nikt mnie tego nie nauczył, ani nie doświadczyłam, że słowa piękne, słowa miłości, mają ogromną moc. Sen spokojny zapewniają, czystość myśli umożliwiają, pozwalają osiągnąć to, co na pozór wydaje się nieosiągalne. Nie ograniczają, nie tłamszą.
Widzę po moich dzieciach, że One takie... wolne, nieograniczone. A przy tym wiedzą, kiedy trzeba, kiedy można. Zawstydzą się, kiedy źle postąpią, starają się naprawić. Znają i korzystają ze słów grzeczności, znają moc słów, a kiedy nie... kiedy nie pomyślą... to jestem przy nich ja.
Czuwam.
Chciałabym aby moje dzieci na skrzydłach mojego wsparcia, mogły unieść się do nieba i być w locie ile trzeba.
Chciałabym też bardzo wiedzieć, że kiedy mnie już zabraknie, moja twarz we wspomnieniach, będzie dla nich PIĘKNA.
Tych słów nie jestem wstanie się pozbyć, choć bardzo bym chciała. One są ze mną, mimo, że staram się je po drodze zgubić. Jednak, gdy dzień moich urodzin się zbliża, słowa te krążą nade mną jak czarne kruki, jak sępy, jak utrapienie...
Ta twarz, te oczy i pełne nienawiści słowa "Nie mogę na ciebie patrzeć!!!... przypominasz mi jego rodzinę. Żałuję, że ciebie urodziłam!"... jakie życie może mieć dziecko, kiedy słowa te usłyszy?
W tle zaś, wrzucona do pieca, pochłonięta przez ogień znika laurka z okazji Dnia Mamy
Już dwa dni przed Dniem Mamy dochodziły mnie słuchy, że laurki się tworzą. W piątek po szkole (Dzień Mamy jest w sobotę), ku wesołości dziecka starszego: Jeszcze dokładnie z bramy szkolnej nie wybiegła, bawiąc przy tym koleżanki i kolegów, woła: "Mamo! Coś mam dla ciebie! Laurkę! Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Mamy!"
- Martyna -mówię - ale ten dzień jest dopiero jutro, kochanie... - śmieję się
Ale Ta tylko w odpowiedzi również się zaśmiała, wręczyła laurkę, ucałowała i poleciała dalej.
Buziaków to ja dostaję całe mnóstwo, to tak jakbym Dzień Mamy obchodziła cały rok.
Choć naturalnie bywają dni, kiedy buziaków nie ma, są fochy, są krzyki, ciche minuty i trzaśniecie drzwiami.
I zdania padają, które za tymi drzwiami, gdy płacz minie, trzeba przemyśleć na spokojnie.
Bo później, są rozmowy, tłumaczenia, bycie ze sobą i poczucie zrozumienia.
Są chwile ciszy. Pilnuję tego, by to tylko chwile były.
Choć wątpliwości mam nieustanne, czy dobrze postępuję, czy dzieci swych swoim działaniem nie krzywdzę, czy słowo, z moich ust padające -nieprzemyślane- na grunt padło i czy aby nie kiełkuje? Wolałabym aby obumarło. Bo która mama, chciałaby swoim dzieciom źle czynić?
Ja nie chcę.
Jestem mamą, która idzie do przodu, metodą prób i błędów ucząc się bycia mamą, która błądząc poznaje siebie jako mama. Jestem osobą, która ma serce i nim się kieruje.
Wiem, kiedy przesadziłam, kiedy powiedziałam za dużo, wiem jak przeprosić. Ale nie dlatego, że ktoś mnie tego nauczył. Wiem to wszystko, bo TO czuję. Intuicyjnie.
Wiem to, bo kocham.
Napływają do mnie wspomnienia...
Zastanawiam się czy jestem dobrą mamą? Czy zasługuję na to, by być Ich mamą?
Myślę, że tak.
Choć zatroskana jestem, że muszę uczyć się na błędach, sama ze swoimi myślami zostając, wątpliwościami.
Tylko czasem, zastanawiam się, czy aby się nie mylę, i za 20 parę lat, moje dzieci zamiast do mnie w odwiedziny, będą wolały czas spędzać inaczej. Lepiej.
Boję się popełnionych błędów. Bo nie wiem, czy je dobrze naprawiam.
Ale z drugiej strony, są rozmowy, są śmiechy, wspólne zainteresowania, jest zgoda, jest też poczucie istnienia wewnętrznej nici, która nas - mnie i dzieci - wiąże ze sobą. Jest ten błysk zrozumienia. Te spojrzenie, kiedy od razu wiem, że coś się dzieje. Albo, że się nic nie dzieje. Jest tulenie, przebywanie ze sobą, są ciche, pełne miłości minuty.
Nikt mnie tego nie nauczył, nikt mi tego nie pokazał, ja to czuję. Że z dziećmi swoimi trzeba rozmawiać, i zawsze dążyć do tego by je rozumieć. Czuję, że trzeba do zgody dążyć i być przykładem dobroci. Tłumaczyć się ze swojego postępowania, obiecywać poprawę - choćby w duchu te rozmowy odbywać - i z całej siły dążyć do tego, by słowa dotrzymać.
Nikt mnie tego nie nauczył, ani nie doświadczyłam, że słowa piękne, słowa miłości, mają ogromną moc. Sen spokojny zapewniają, czystość myśli umożliwiają, pozwalają osiągnąć to, co na pozór wydaje się nieosiągalne. Nie ograniczają, nie tłamszą.
Widzę po moich dzieciach, że One takie... wolne, nieograniczone. A przy tym wiedzą, kiedy trzeba, kiedy można. Zawstydzą się, kiedy źle postąpią, starają się naprawić. Znają i korzystają ze słów grzeczności, znają moc słów, a kiedy nie... kiedy nie pomyślą... to jestem przy nich ja.
Czuwam.
Chciałabym aby moje dzieci na skrzydłach mojego wsparcia, mogły unieść się do nieba i być w locie ile trzeba.
Chciałabym też bardzo wiedzieć, że kiedy mnie już zabraknie, moja twarz we wspomnieniach, będzie dla nich PIĘKNA.
Tych słów nie jestem wstanie się pozbyć, choć bardzo bym chciała. One są ze mną, mimo, że staram się je po drodze zgubić. Jednak, gdy dzień moich urodzin się zbliża, słowa te krążą nade mną jak czarne kruki, jak sępy, jak utrapienie...
Ta twarz, te oczy i pełne nienawiści słowa "Nie mogę na ciebie patrzeć!!!... przypominasz mi jego rodzinę. Żałuję, że ciebie urodziłam!"... jakie życie może mieć dziecko, kiedy słowa te usłyszy?
W tle zaś, wrzucona do pieca, pochłonięta przez ogień znika laurka z okazji Dnia Mamy
Kochana, z Twojego tekstu przebija trudny bagaż dzieciństwa, który chyba niesiesz na swoich barkach.. Bardzo mi przykro, tak nie powinno być. Teraz jednak, czytając Twoje teksty, oglądając zdjęcia Twoich szczęśliwych dzieci, mam wrażenie, że jesteś wspaniałą Mamą. Nie sądzę, żeby istniała rodzina, w której relacje są sielankowe, wszak dzieci dopiero uczą się emocji, ich samoświadomość dopiero się rozwija, plus dorośli też te emocje przecież mają i nie są z kamienia. Dzieci to indywidualne istoty, ze swoimi potrzebami, pragnieniami i charakterami, tak samo jak dorośli. Natomiast myślę - bo sama jeszcze własnych dzieci nie mam (ale ich towarzystwo lubię bardzo, lubię je obserwować i spędzać z nimi czas) że najważniejszymi rzeczami są wsparcie, akceptacja, no i odczuwalna miłość rodzica (w sensie żeby dziecko czuło, że niezależnie od wszystkiego, rodzic będzie je kochał zawsze). Masz też rację, że z dziećmi trzeba rozmawiać (pamiętam jak zdarzało mi się w dzieciństwie główkować, dlaczego dostałam burę :D i nie rozumiałam, gdzie popełniłam błąd :)) i pamiętać, że to indywidualna istota, a nie istota, która została stworzona do tego, żeby spełniać oczekiwania. Wspaniale czytać, że widzisz, że Twoje dzieci są wolne i nieograniczone :) Swoją drogą, bardzo lubię podejście Jaspera Juula do wychowania :) chociaż póki co jestem tylko teoretykiem :D Serdeczności Sylwia! :)
OdpowiedzUsuńTak.
UsuńWięcej nie opowiem, bo nie chcę psuć atmosfery w tym miejscu. Dodam jedynie, że cieszę się, że nieszczęście zatrzymało się na mnie, moje dzieci mają zupełnie inne życie, a ich największym zmartwieniem jest, na przykład w przypadku Martyny, jakie buty do danej sukienki założyć :)
Bardzo Ci dziękuję, że Jesteś. Za Twoje ciepłe słowa, za Twoją mądrość. Będziesz kiedyś wspaniałą Mamą, czego Ci życzę z całego serca ❤
P.s. Jestem ciekawa książki p. Juula (nie słyszałam dotąd o tym psychologu), natrafiłam na "Zamiast wychowania. O sile relacji z dzieckiem", czytałam dużo pozytywnych słów o tym poradniku i nie mogłam się powstrzymać, niebawem będę mogła ją przeczytać:) Dziękuję kochana, za polecenie!
Myślę, Sylwio, że wątpliwości ma tylko dobry, kochający rodzic. Ja mam je do dziś, choć moje dziewczyny mają już swoje dzieci. Nie znamy się, ale czytając Twojego bloga odbieram Cię jako osobę bardzo wrażliwą, oddającą prawie całą siebie dzieciom. A, że swoim zachowaniem czasami przyprawiają o ból serca? To doświadczenie znane wszystkim rodzicom.
OdpowiedzUsuńOd swojej Mamy do dziś nie usłyszałam słów: - Kocham Cię. I tak naprawdę nigdy ich nie oczekiwałam, bo wiem, że bezgranicznie mnie kocha, co swoimi czynami udowadnia codziennie.
Niektórzy jednak nie zasługują na miano rodzica. Słowa potrafią ranić dotkliwiej niż nóż wbity w serce.
Jesteś cudowną mamą i z pewnością Twoje dzieci mają tego świadomość.
Serdecznie Cię pozdrawiam:)
Wychodzę z założenia, że każdy kochający rodzic miewa podobne wątpliwości. Przeszłości nie zmienimy, ale dzięki przeżyciom jesteśmy w stanie przepracować to co nastąpi. Sam fakt, że o tym piszesz, czyni Cię w moich oczach osobę zdrowo zdystansowana do problemów jakie niesie macierzyństwo.
OdpowiedzUsuńNie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości naszych dzieci, ale poczucie misji daje siłę. Tego się trzymajmy!