Dwie akwarelki

Dwie akwarelki

Witajcie
Pomyślałam sobie, że przywitam się z Wami, pokazując te oto dwie akwarelki.
Pierwsza z nich, nie dokończona, uchwyciłam moment podczas pracy - to do książki. Nie mogę pokazać całości... rozumiecie...
Cóż mogę powiedzieć o książce? tworzy się jeszcze, nasze marzenia (autorki i moje) a rzeczywistość - jak się okazuje - to zupełnie dwie różne sprawy, więc książka nadal się pisze i maluje... Już nie mogę doczekać się końca, chciałabym zobaczyć, jak książka będzie finalnie wyglądać, chciałabym już trzymać ją w dłoniach.
Druga akwarelka, to cyferka, której szkic pokazałam o Tutaj
Nie było trudno - pod względem technicznym - namalować cyferkę, duży problem miałam ze swoją cierpliwością, najgorzej było przy końcu, bowiem baaardzo chciałam już zakończyć przy niej prace, widzę zatem wiele niedoskonałości, których pewnie by nie było, gdybym bardziej się skupiła i cierpliwiej stawiała kreski...
W tym roku nie wiem czy uda mi się więcej namalować dla siebie (ilustracje do książki ciągle powstają), marzy mi się namalować pejzaż zimowy, piszę o tym co roku, co roku mi się nie udaje, ale kto wie? Może tym razem...?


Różne różności

Różne różności

Trochę się tego nazbierało, chaotycznie przedstawiam, no ale powiedzmy, tytuł postu zobowiązuje...
Zacznę od  domowego keczupu.
W końcu!
W końcu zmobilizowałam się aby go zrobić. Moje dzieci są fanami keczupu, dotąd kupowałam w sklepie. Z każdym zakupem coraz bardziej doskwierał mi jego skład, ilość cukru dodana, że tak powiem, powala na kolana. A nigdzie nie mogłam znaleźć keczupu eko, bez cukru. Jakieś dwa miesiące temu, zrobiłam TO. Znaczy się, znalazłam w sieci odpowiedni przepis, kupiłam składniki i wykorzystałam je podczas produkcji. A potem zdziwiłam się, że to takie proste a ja tyle podchodów do tego robiłam!
Nie będę powielać tego przepisu tutaj, dodam przekierowanie bezpośrednio na stronę. Zznaczę tylko, że przepis wykonuję dokładnie tak jak podała autorka, z małym wyjątkiem.
Nie dosładzam.
Naprawdę nie ma potrzeby dodatkowo słodzić (na stronie podany jest zamiennik cukru) i ja Was do tego zachęcam.
Ten keczup dzieci jedzą łyżkami i nie marszczę się przy tym, tylko bardzo cieszę, że to robią.
Bardzo pyszny Keczup domowej roboty



Przypadkowo, jak często u mnie bywa, natknęłam się, na piosenkę Strażnik Raju, której wykonawcą są Piotr Rubik i Grzegorz Wilk. Już kiedyś wspominałam, że lubię piosenki, które nie tylko łatwo wpadają w ucho ale mają mądry tekst, niosą jakieś przesłanie,. Piękna, chwytliwa muzyka ... tu nucę nostalgicznie...
Nie jest łatwo pojąc nawet to,
to że co rano słońce świeci,
że świat będzie jakim stworzą go
nie poczęte jeszcze dzieci...





Film
Dramat wojenny (na faktach) w reżyserii Mela Gibsona (któż go nie zna?), zwiastun po tym linkiem - Przełęcz ocalonych



Wspaniały, z przesłaniem, na końcu, gdy dowiedziałam się czego dokonał (ile tych istnień było), zaparło mi dech w piersi, gdy sobie wyobraziłam... niesamowite, ile my ludzie jesteśmy w stanie dokonać, ile są w stanie dokonać jednostki... jaką wielką siłę mamy, aby przetrwać, gdy w coś wierzymy...
Polecam, kto jeszcze nie oglądał, a ma czas, film trwa 2 godziny.

W czeluściach mojego folderu w komputerze, znalazłam te zdjęcie, kiedyś je zrobiłam i zdaje się, że je Wam nie pokazałam, zamglone jak ta sowa :)


W blogowej społeczności, jest pewna pani, bardzo kreatywna, tworzy, piecze, gotuje, zwiedza i znajduje czas na to, by tym wszystkim się z nami podzielić. Uwielbiam czytać o Jej podróżach, pisze w sposób interesujący, dzieli się wiedzą ze swoich podróży, najbardziej lubię *ciekawostki* z dalekich krajów... nie raz zdarzyło mi się zrobić obiad, z Jej przepisów, niektóre są proste, niektóre złożone, piszę o tym teraz, bo ostatnio chodzi za mną wspomnienie takiej małej przystawki, która skradła moje serce, będę musiała przypomnieć.. robiłam tę przystawkę w różnych opcjach (tu na zdjęciu z rzeżuchą, daktyle wcześniej namaczam w letniej wodzie), ze świeżymi daktylami, z kiełkami, bez kiełek, najbardziej mi smakuje z dużą ilością gruszek i sera i podpieczonego orzecha...


Zestawienie daktyli, gruszki, orzechów i sera pleśniowego... ! ❤ 
Zapraszam na blog Doroty Czaspasji

To na razie tyle, uciekam po moją Martynę, za 20 minut kończy lekcję, jak ja się cieszę, że jest piątek! Mam tyle planów, odnośnie tych dwóch dni wolnych, będę rada jak uda mi się wszystko zrealizować.
Do następnego!
Remanent

Remanent

Napiszę Wam, co tam się u mnie ostatnio wydarzyło. Otóż... 
Zrobiłam sobie remanent w moim tworzeniu.
Planowanie i jego realizacja dotąd wyglądała jak pudełko z tasiemkami nawiniętymi na szpulki, wszystko ładnie ułożone, do pewnego momentu. Pośpiech związany z brakiem czasu by odłożyć na miejsce, powodował, że coraz więcej tasiemek rozsupłanych, kotłowało się w pudełku, po czasie nie sposób odgadnąć, co do czego.... Bardzo to było frustrujące, kiedy wszystko chciałam zrobić, ze wszystkim zdążyć i mimo wysiłku, niewiele dobrego wychodziło... 
... więc remanent... 
Od poniedziałku do piątku, pracuję przy książce, poświęcam temu zajęciu całą energię (czego nie zdążę dokończam w sobotę, jeżeli w tygodniu coś mi wypada i nie mogę ilustrować, nadrabiam w sobotę i niedzielę, taki priorytet), w soboty i niedziele, zwalniam, ogarniam dom, dzieci i znajduję czas na realizację swoich twórczych zamierzeń, znajduję chwilę aby zająć się sobą. 
Muszę też dodać, że przestałam kłaść się spać po 3 w nocy, ustawiam budzik przypominajkę i przed północą staram się zasnąć, czego nie zdążę zrobić przed tą godziną to nie zdążę i tyle.
Okazało się, że nic się nie zawaliło, mój świat nadal istnieje.
Ta zmiana trwa już drugi tydzień i bardzo jestem zadowolona. 
Nie ma tej rozpaczliwej kotłowaniny myśli, tej bezsilności, bo wszystko robię i z niczym nie zdążam. Jest czas, kiedy obowiązek trzyma mnie przy biurku i jest czas, kiedy nie myśląc o tym, zajmuję się innymi czynnościami. Powinnam dawno rozdzielić te wszystkie sznureczki. Plus jest taki, że nie dopada mnie wypalenie, wena trwa, nie miotam się, czuję, że wszystko ładnie leży na swoim miejscu, ładnie ułożone i mam czas na to, by po wyciągnięciu, odłożyć na swoje miejsce... 
Szkic, powstał w ramach soboty i niedzieli, myślę, że na drugi tydzień zabarwię cyferkę na złoto...


Niespodziewany wyjazd w góry (Soszów)

Niespodziewany wyjazd w góry (Soszów)


Ale było fajnie!
To był całkowicie nie zaplanowany (albo zaplanowany ale na szybko), niedzielny wyjazd w góry w okolicach Wisły.
 Mieliśmy ten dzień spędzić w domu, ale prognoza pogody przyjemnie zaskoczyła (ciepło), szkoda było oczywiście zmarnować okazji. Ze względu na Przemka, miała być to krótsza trasa (nie udało się :), ostatecznie przeszliśmy o kilometr więcej niż poprzednio. Te 15 km, okazały się przyjemniejsze, obyło się bez masowania małych nóżek.
W porównaniu z Czantorią (o której pisałam Tutaj), trasa była ciekawsza, więcej mogliśmy zobaczyć, to głęboki las, to polana, to niespodzianka w postaci alpak, owiec, chat górskich, które mijaliśmy na zielonym szklaku. Martyna była jak to zwykle, niezwykle pobudzona (znalazła pod kamieniem kartę z poleceniem - ktoś bawił się w podchody podejrzewam, bo na drzewach, czy kamieniach widziałam namalowane kredą strzałki) , nie było mowy o spokojnym spacerze, energia wprost ją rozsadzała, aż trzeba było ją miejscami hamować.
Na takie trasy zawsze w plecaku mam jedzenie (głównie dla dzieci, tym razem była owsianka z owocami i orzechami) i wodę, herbatę. Kiedy podczas podróży nakarmię rodzinę, gdzieś tak w połowie trasy, nachodzi mnie myśl, ulga, że na sam koniec będziemy mogli zjeść coś, czego nie ugotuję :) Tak, może to śmieszne, ale jeżeli na 100 obiadów, 5 nie są zrobione przeze mnie, to wydaje mi się, że mogę odczuwać coś na kształt ulgi? :) Ja takową odczuwam.
Druga sprawa - jak już mówię o mnie - to, z radością przyjmuję, każdą możliwość wyjścia z domu, zmienienia tradycyjnych (dom) widoków, po pierwsze lubię się ruszać, a nie mam za wiele możliwości ku temu, bowiem wiele godzin spędzam przed biurkiem, moje ciało, które przestało być przez to, przyjemne dla mnie w odbiorze, jest mi wdzięczne za ten podjęty wysiłek.
Nie wyciągam rodziny na piesze wędrówki, po to by nie gotować i schudnąć. O tym w ogóle nie myślę, kiedy przecieramy szlaki, ale tak, takie myśli pojawiają się już na sam koniec... Teraz się z siebie śmieję, no cóż... te kompleksy :)
W tym roku, już na pewno nie pojedziemy w góry by wędrować, na pewno skoczymy na narty, Przemek już przebiera nóżkami z przejęciem, będę miała możliwość pokazania Wam, naszej ulubionej naleśnikarni i cukierni w Ustroniu.
Zdjęcia są przypadkowo zrobione i ułożone, chaotyczne, szkoda mi tych widoków, którym nie zrobiłam zdjęć, rozładował mi się telefon, a pod koniec dnia, pech chciał, słońce interesująco rzucało cienie na wzniesienia.
Widoki byłyby idealne na ilustracje.
Pozdrawiam!

Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger