Korona

Korona



Całkiem przypadkowo miałyśmy z Martynką wyprawę do lasu, Przemek został z Tatą, a My w auto i już nas nie było.
Same zrobienie przeze mnie korony potraktowane zostało jako coś normalnego, bez fajerwerków,  bo kiedyś takie były, pewnie bierze się to stąd, że widzą  mnie nieustannie coś tworzącą. W którymś momencie zaczęło to być dla nich naturalne, zwłaszcza dla starszej. Tak domniemywam.
A całe zainteresowanie wygląda teraz następująco: Przemek siedzi koło mnie i bacznie obserwuje, co robię, najczęściej milczy i tylko z czasem dopytuje się o jakiś szczegół. Martyna natomiast przychodzi co jakiś czas i kontroluje kolejne etapy tworzenia  albo pyta się czy może mi w czymś pomóc, albo kiedy już praca prawie skończona, szykuje sesje zdjęciową, takich mam oto współpracowników.
Ty razem zaskoczyłam Martynkę i zaproponowałam, że zdjęcie korony możemy zrobić w lesie, z jej osobą w roli głównej i czy się zgadza?...  Możecie się domyślić ile było pisków i pajacyków...
Bo ja jestem mamą energicznej córki, ciągle paplającej, śmiejącej się i wygłupiającej, z tysiącem myśli kłębiących się w głowie, wypadających z ust niczym seria z karabinu maszynowego, mającej złe humory w takim samym natężeniu. Jest jak balon, który pęcznieje pozytywną energią, która Ją niemal unosi, jest wyjątkowo przyjemnie... a potem trzask. Ma focha, tak samo ekspresyjnego.
Nasza rozmowa podczas robienia zdjęć:
- Martyna jak mam ci zrobić zdjęcie, gdzie wyglądasz dostojnie, kiedy mi się ciągle śmiejesz, przestań już, skup się Królowo
- Nie mogę - śmieje się pod nosem, widać, że się stara opanować ale nie wychodzi - Wiesz.... - wsłuchuję się, co chce powiedzieć, ton jej głosu wskazuje, że chce się podzielić bardzo ważną wiadomością - Nie mogę się doczekać obozu, poznam nowe przyjaciółki!.... Będę mogła wziąć na basen ten czarny strój...
- Ty, a co mnie tak tu maglujesz znowu z tym strojem? Dobrze wiesz, że to jest ciężki piankowy strój, nad morze raczej się nadaje, by ci dupka nie zmarzła....Schyl głowę.... jeszcze niżej.... nie chcesz może ten z wiszącą muszelką...? - słyszę jej śmiech
- Może być z muszelką mamo... zrobisz mi takie zdjęcie, jak idę i ta narzuta mi tak zwisa...?
- Zwisa ci ale korona... -  poprawia ją
 - I ja się wtedy tak odwrócę, a Ty mi zdjęcie zrobisz, albo jak...
- Martyna zamknij buzię... teraz! - Buzia zamknięta, jest jedno udane zdjęcie. Jesteśmy już kilkanaście minut, a to dopiero pierwsze zdjęcie, przy tym tempie do wieczora się nie uda, kiedy każde ujęcie zrobione to jak łut szczęścia, ale pozwalam Jej ciągle mówić, bo wtedy nie pozuje, nie robi minek, nie myśli o tym podczas ciągłego paplania. Już wolę paplanie niż minki.
- Albo jak trzymam te truskawki w ręku -  mówi nadal demonstrując - będzie wyglądało super!
- Słuchaj umówmy się tak, ja teraz zrobię zdjęcia, jakie Ja chcę, a potem zrobimy jakie Ty chcesz - ok? To ja ciebie zaprosiłam na sesję a nie odwrotnie. Skup się - śmieję się, bo rozbawiła mnie sytuacja
- Będę mogła oprzeć się przy tym drzewie... a ty mi wtedy zrobisz zdjęcie
- Jak dla mnie możesz wtedy robić nawet fikołki...
- Przestań tak mówić, dobrze wiesz, że zdjęcie wtedy nie wyjdzie - mówi pouczającym tonem
- Ale ty jesteś zabawna, ty moja Leśna Królowo!... daj mi tu buziaka, natychmiast, Ty moja fotografko... Albo nie idź! Stój! - stanęła, udało się, kolejne zdjęcie zrobione.
I tak mniej więcej toczyły się nasze rozmowy, podczas których operowałam aparatem. Nie przypominam sobie chwili milczenia. Te zdjęcia, które widzicie są złudne :)
Zauważyłam też, że Martynie najwięcej radości sprawiła perspektywa babskiego wypadu niż sama sesja, to że mogłyśmy być razem.
Czułam to całą sobą.
Jeszcze w oczach mam obraz mojej córki, kiedy wracałyśmy do domu,  śpiewała wespół z Kają jej nowy przebój "Po co", nie moja bajka wprawdzie, gdybym jechała sama przełączyłabym na inną stację... ale przyjemnie było patrzeć jak się tak wywija te moje dziecię w fotelu obok... jak wychyla się przez okno głośno śpiewając, była taka radosna
....Taka mała kobietka się z niej robi....
I bardzo ale to bardzo jestem szczęśliwa, że mogę być blisko... by trzymać mocno ten balon, by go wiatr nie porwał

Koronę stworzyłam z tekturki przemalowanej na zielono, na wierzchniej części na dole obkleiłam ozdobną tasiemką, cała ważna reszta to mech, koraliki w kolorze czerwonym, różowym oraz grające główne skrzypce leśne zwierzątka od Mysiogonek
Można je pobrać, Mysia Sztuka - Party Time- Party Time I oraz Party Time 2, na dole w opisie strony jest link do pobrania.
Do korony potrzebna jest jeszcze wyprawa do lasu....

W ogrodzie

W ogrodzie



Ten ogród to jest taka moja wizytówka. 
Świadectwo mojej upartości, mojej siły wewnętrznej, oraz w to, że moje marzenia się spełniają o ile im w tym pomogę. 
Na początku było wysypisko, które postanowiłam przekształcić w ogród. 
Zrobiłam to sama, dosłownie. A o tym wysypisku, co napisałam to też dosłownie.
Być może wynika to stąd, że mam wyjątkową wyobraźnię, bo chyba tylko ja potrafiłam w myślach przekształcić stan rzeczywisty w to, co jest obecnie teraz. I tylko ten obraz trzymał mnie, kiedy machałam łopatą, dźwigałam, wynosiłam, taszczyłam, w palącym słońcu, niekiedy deszczu, najczęściej z dzieckiem pod pachą, że tak się wyrażę. Znosiłam niewierzące spojrzenia, charakterystyczne niewierzące kiwanie głową.
I być może dlatego, że jestem uparta jak osioł, i jak coś chcę, to chcę.
I wreszcie być może wynika to stąd, że mam za sobą takie a nie inne doświadczenie życiowe, i wiem, że nikt za mnie nic nie zrobi, że z nieba nic nie spadnie. I jak chcę mieć ogród, to muszę go sobie zrobić.
Po mnie tego nie widać, że ze mnie taka kobieta. Wyglądam całkiem niepozornie.
Po dwóch latach, kiedy zaczął wyłaniać się konkretny obraz, do pracy w ogrodzie dołączył mąż.
I tak go od tej pory tworzymy razem. A idzie to powoli, bo poświęcamy wolny czas, który jak chyba u wszystkich, jest jak na lekarstwo.
Ogród jest dość spory, mógłby się w nim zmieścić jeszcze jeden dom z małym ogródkiem. Mógłby być jeszcze większy, bo za płotem rozpościera się pole, które do domu przynależy, być może kiedyś, jak uznam, że mam mało roboty, to sobie go poszerzę, ale póki co,  to za płotem będzie dodatkowo mały sad, i męża słucham od pewnego czasu, że boisko do siatkówki też... dla syna.
Dopiero w tym roku, ogród nadaje się do jako takiego użytku. Tu są takie miejsca jeszcze ugładzone, niezarośnięte, marzy mi się taki tajemniczy ogród, że te rośliny bujne, wszędzie zwisają, wychylają, co jest trudne dla moich roślin gdyż ziemia jest raczej piaszczysta niż żyzna. Rośliny bardziej wegetują niż rosną, trawa raczej żółcieje niż się zieleni.
Żyzna czy nie żyzna, jest miejsce, w którym mogę chwilę przycupnąć z dziećmi, i bardzo bardzo mnie to cieszy. 
Teraz spędzamy każdą chwilę wolną właśnie w tym ogrodzie, a każda taka chwila to najczęściej z książkami.
Więc dziś też o książkach przeczytanych, godnych polecenia. Piszę tak, bo przeczytałam więcej książek w ostatnich dwóch miesiącach, ale część z nich nie powodowała zachwytu, a o takich przecież kto chce słuchać?
Chociaż to też sprawa subiektywna, bo wiadomo... jednemu może się spodobać a drugiemu już nie koniecznie, i tak były pozycje, które inni zachwalali a ja po przeczytaniu czułam pustkę. Też rozumiem, że mój opis książek, które mnie zachwyciły, też przecież jest opisem subiektywnym... bo pisząc o książkach, które przeczytałam, nie skupiam się na tym o czym dana książka jest, tylko o tym jak ja ją odbieram.
Jeżeli komuś przychodzi na myśl pytanie, kiedy ja czytam tyle książek, to odpowiadam: w nocy, kiedy już wszyscy w domu śpią, rezygnując z tworzenia.


Shantaram, G.D. Roberts, Marginesy  Kiedyś na szybko wypożyczyłam w bibliotece książkę, nie czytając opisu z tyłu okładki. A w środku niej przemoc, krew, dewiacje, zbrodnie zbrodnie zbrodnie ... były tak dokładnie opisane, tak okrutne, że czytanie coraz bardziej zaczęło mnie odrzucać, a nie lubię nie czytać do końca, jednak tej nie podołałam, odwróciłam książkę i przeczytałam opis na tylnej okładce, dowiedziałam się, że to był wywiad z płatnym zabójcą, i to wywiad przeprowadzany w więzieniu, pomyślałam sobie, że to chore, że taka książka w ogóle powstała, powiedziałam też sobie, że nigdy więcej książek pisanych przez więźniów. Nigdy więcej. Nie będę napędzać machiny. Za nic w świecie. Shantaram dostałam w prezencie, słyszałam o tej książce same pozytywne opinie, bestseller totalny, to nie jest nowość, ale dopiero teraz trafiła w moje ręce. Jest w niej coś szczególnego, coś co ma w sobie niewiele książek o pokaźnej objętości. Mianowicie: każda ale to każda strona jest pełna magi i to ta magia każe przewracać kartkę za kartką. I te 800 stron pisanych małym drukiem w ogóle jest nie zauważone. Pełne bogactwo słowa, myśli, wspomnień. Przyznaję, że w pewnym momencie przestałam nadążać, kiedy były te górnolotne rozmowy z mistrzem, ale cała reszta... Gdybym wiedziała wcześniej, że napisał ją przestępca, więzień, to za nic w świecie bym ją nie ruszyła. I ominęła by nie niesamowita przygoda. Otchłań przyjemności czytania. W planach mam przeczytanie kontynuacji Shantaram; Cień Góry
KalendarzeM. Gutowska - Adamczyk, Wyd. Literackie Wspomnienia wsi, te wszystkie trudy, niedogodności, relacje między dziadkami... Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że robiły to dwie osoby, Sylwia teraźniejsza i Sylwia dziecko, odbierające książkę głębiej, i te dziecko we mnie rozpoznawało zapachy, smaki, czuło ciężar, dotyk przedmiotów pod palcami, słyszało... uruchamiały się własne wspomnienia, wspomnienia trudne. Ja tak się śmiałam nieprzyjemnie zaskoczona tym, że to, co autorka zaznała w mieście, to było to, co ja nigdy, nigdy nie doświadczyłam. A powinnam.Piękna książka, piękne wspomnienia, to jest książka do przeczytania w upalny dzień, gdzie siedzimy w cieniu pod drzewem, na drewnianym stołku obok, kompot z jabłek, czereśni, truskawek, w drzewie bzyczą pszczoły... do przeczytania kiedy na zewnątrz jest bardzo zimno, pada deszcz, a my otuleni w koc, przy kominku z kubkiem ciepłej herbaty...
 Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, J. Jonasson, Świat Książki Teraz są już dwie książki, które wywołały we mnie konkretną reakcję. Pierwsza Biały Bim czarne ucho, spowodowała, ze płakałam jak bóbr. Miałam bodajże lat 9 kiedy ją przeczytałam, płakałam nad losem psa i tak mocno wrył mi się tytuł, że nigdy go nie zapomnę. Przez te wszystkie lata długo długo nic, a przeczytałam przez ten okres naprawdę sporo książek, aż do tej, która z kolei sprawiła, że śmiałam się naprawdę, naprawdę głośno. Żadnej książce, do tej pory się to nie udało. Były też takie momenty, przez które chciałam ją odstawić, ja nie lubię bezmyślnej przemocy, nawet gdy jest ona przypadkowa (pewna chwila z lodówką i słoniem), ale bardzo dobrze, że tego nie zrobiłam. Stulatek... jest o bogatym w wrażenia życiu, o kontaktach, nieprawdopodobnych zbiegach okoliczności i gdybym miała określić tę książkę jednym słowem, napisałabym: Niewiarygodna. 
O tak, właśnie.
Muza, J.Burton, Wyd. Literackie Przyznaję się pokornie, ta książka wpadła w moje ręce, w następujący sposób: "...Ooooo! Jaka piękna okładka!.... proszę tę książkę... " ... wiem, głupie bardzo, ale no stało się. I dopiero w domu zorientowałam się, że autorką jest pani, która napisała Miniaturzystkę, książkę, którą od 2 lat planuję przeczytać. Muza zdobyła mnie dwa razy, pierwszy raz okładką, drugi podczas czytania. U mnie zasada jest taka: jeżeli danej książce uda się oderwać mnie od rzeczywistości na dłużej, to znaczy, ze jest to dobra książka. Tej pozycji udało się to osiągnąć. Muza jest nie tylko o historii pewnego obrazu, ale o miłości, przemijaniu, momentami nostalgiczna, momentami tragiczna. Kiedy skończyłam ją czytać i odłożyłam obok, przez jakiś czas tkwiłam w milczeniu. Bardzo wymowna jest cisza, to w niej zawiera się cały kunszt tek książki. W ciszy, po jej przeczytaniu.
Zapach czekolady, E. Arenz, Wyd. WAB Jeżeli ta pozycja znalazła się w moim spisie, to znaczy, że coś w niej jest. I jest. Ogromny talent, nietuzinkowy zmysł powonienia. I zastanawiam się nadal czy dla bohatera to było błogosławieństwo czy przekleństwo być obdarzonym tak wielkim talentem. Zazdrościć mu czy nie?I muszę napisać koniecznie o Elenie, tak mnie w tej książce drażniła, jak żadna inna postać w jakiejkolwiek książce.
Nie oddam dzieci, K. Michalak, Wyd. Literackie Hmmm.... Gdybym miała napisać o niej; niesztampowa, piękna, z przesłaniem, mistrzostwo, przeczytana w jeden dzień, w moim przypadku, przez końcówkę dnia i większą część nocy, z rana wstałam nieprzytomna itd., itp. to nie napisałabym tego, co najważniejsze. A mam tylko jedno do powiedzenia o tej książce, nic innego mądrzejszego do głowy mi nie przychodzi... ale myślę, że nie trzeba niczego więcej, niż to, że Nie oddam dzieci, to książka rozrywająca serce, całą klatkę piersiową, na kawałeczki, od początku i aż do ostatniego słowa na kartce. I daleko jeszcze, na czystych, niezapisanych stronach naszego wnętrza. Rozerwało mnie na kawałeczki. Totalnie.
Ołówek, K.rosicka - Jaczyńska, Poligraf O tej książce mogę napisać; To książka do przebudzenia, jeżeli kto śpi, wegetuje w życiu. każdy powinien ją przeczytać. Każdy zdrowy i każdy chory.  Bo nic nie trwa wiecznie, wszystko co nam dane możemy w każdej chwili stracić, że najpiękniejszym darem jaki mamy, to zdrowie. Nic więcej. I zawsze trzeba walczyć, nie poddawać się. W tej książce jest wiele pytań, na które autorka odpowiada czy też próbuje, albo też w ogóle się nie stara, oprócz bezsilności, załamania, też jest pełna nadziei radość życia. Ołówek to autobiografia kobiety, która u szczytu kariery zachorowała na śmiertelną chorobę. Historia życia, przy której leżę plackiem na podłodze i nie mam odwagi podnieść oczu. 

Jak wychodzimy z domu to zawsze z wodą, nosimy ją w butelkach, bidonach, co jakiś czas dochodzą nowe, ale mam takie sprawdzone, które są od lat i nic im się nie dzieje, a dokładnie nie przeciekają. O jednym z nich chcę właśnie teraz wspomnieć. To jest bidon Przemka, na jednym ze zdjęć, swoją rączką właśnie po niego sięga, typowy bidon, mieliśmy tego rodzaju całą masę, tanie marketowe,  po jakimś czasie przeciekały, rurka pękała, po dwóch miesiącach kupowało się nowy, aż do czasu jak natrafiłam na ten. Jest tak samo skonstruowany, nie widzę większej różnicy, a jednak. Przemek zabiera go wszędzie, przez cały rok, w sezonie letnim wiadomo użytkuje intensywniej, butelka kilka razy mu spadła, ale nic nie pękło, chyba tysiąc razy bidon przeciągnięty po ziemi, wiadomo jak to u małych dzieci, myty przeze mnie tak samo tysiąc razy. I nic, dwa lata minęły i wszystko jest ok. Śmieję się, że normalnie kupię drugi dla wnuków. Cena też przystępna, jak za taką jakość. 
Bidon z Haby, Mały Potworek, widzę, że sklep nadal istnieje, 2 lata temu kupiłam Tutaj
Spodenki i kapelusz Przemka H&M
Sukienka Martynki Numero74


Wszystko

Wszystko


Pamiętam.
Te drżenie głęboko w piersi, ten ścisk wzruszenia, lekko wilgotne oczy gdy na apelu w szkole podstawowej żegnaliśmy 8 klasę, w uszach wciąż rozbrzmiewa mi melodia, ale słów nie pamiętam,  a takie piękne były, te słowa.
... Muszę przejrzeć papiery, może gdzieś je zapisałam? 
Moja dawna Szkoła dawno zamknięta, zrobili z niej budynek mieszkalny, jakieś 20 parę lat temu... a w głowie wspomnienia koloru farby na ścianach, zapachy... schody, linoleum w korytarzach, drzwi do pokoju nauczycielskiego, twarze nauczycieli, drzwi wejściowe główne jak do pałacu, i boczne okryte głogiem... 
Pamiętam, jak bardzo chciałam być na Ich miejscu, tych prawie dorosłych ósmoklasistów,  ja 2, 3, 4, 5, 6, 7 klasistka, a lata upływały choć mnie się wydawało, ze okrutnie niesprawiedliwie wolno. Potem się okazało, że kończę liceum, a potem studia, jedne, drugie, i mamą zostałam i Ta moja pierworodna do przedszkola. 
I to był ten pierwszy moment, kiedy Czas chciałam zatrzymać
... jak sobie poradzi moje dziecko w przedszkolu? ... w szkole... jak to do szkoły? Już? 
Wczoraj zdała do 3 klasy.... moje dziecko. 
Pamiętam.
Zapach goździków. 
Uczucia buzujące we wnętrzu, że jeszcze świadectwa Pani da, a potem Wolnośććććć!!!! Że nic nie muszę, będę jeździć na rowerze, na wrotkach, wszystkie drzewa muszę odwiedzić, sad za lasem z czereśniami białymi, dziczki, już czuję zapach żywicy, dotyk kory drzewa pod palcami, macierzanka, łubin, maliny, obiad zjedzony na szybko, ciepłe powietrze opływające zgrzane ciało, stopy machające pedałami od roweru, zbite kolana, łany zboża, kombajny, kurz, wielkie opony traktorów, późno wieczorne wracanie do domu... 
Wczoraj usłyszałam: Wolnośćććć!!!! 
Niespełna 30 lat temu doznawałam podobne uczucia. Jak to się stało, że jeszcze trochę a będę mieć 40? 
Przecież niedawno to ja skakałam jak piłeczka pingpongowa z radości, że wakacje. Że nic nie muszę, że mogę wstawać kiedy chcę, że cały dzień na podwórku.
Patrzę na twarz mojej Córki, i nadziwić się nie mogę, że taka do mnie podobna. Ekspresyjna we wszystkim.
A wczoraj, dla Niej, wydarzyło się wszystko.
Koniec roku szkolnego, kartka pudełko, które z przejęciem chciała wręczyć ukochanej Pani, bardzo czekała na ten ważny dzień, z niecierpliwością przypatrywała się mojej pracy, a ja jak to ja, zrezygnowałam z wykrojników, bo zależało mi by wszystko ręcznie zrobić a Ona chciała by było szybko!... wakacje, urodziny i Dzień Taty przecież, goście w domu, tort, prezenty...
Co z wczorajszego dnia pozostanie Jej w pamięci, jakie obrazy wyłonią się, kiedy Jej dziecko u progu będzie wołało: Wolność!!!
....?
Pisząc teraz, patrzę przez okno, a Ona z Bratem skacze przy Tacie, wymachuje rękami, buzia się nie zamyka, patrzy na Jego twarz, obserwuje Jego reakcje... Wiem, że namawia by rozłożył ślizgawkę, jest upał, chcą się wypluskać w wodzie. Urabia go.
Wiem to, bo parę minut temu wpadła zziajana do domu, z przejęcia między jednym a drugiem łykiem wody, w ciągu minuty, powiedziała mi Wszystko.

Mleko kokosowe

Mleko kokosowe

Nie pijemy mleka krowiego.
Piliśmy przez całe swoje życie, choć zawsze po mleku puchnął a następie bolał mnie brzuch, miałam wysypkę, piłam nadal gdyż nigdy nad tymi dolegliwościami głębiej się nie zastanawiałam, co zrozumiałe w tym przypadku, nie wiązałam dolegliwości z wypitym mlekiem. 
Martynka trafiła na dwa tygodnie do szpitala, okazało się, że od mleka, badania wykazały, że o ile nie jest uczulona na laktozę, to na jakiś inny składnik występujący w mleku już tak. Musielibyśmy zrobić kolejne badania, ale trzeba było czekać bo była za mała, nie czekaliśmy. Odstawiliśmy mleko i problemy znikły.
Mąż, smakosz mleka, od lekarza w ubiegłym roku dowiedział się, że nie może go pić... dla Niego to faktycznie tragedia, kiedy wypijał, co najmniej 1 litr dziennie, codziennie... 
W pamięci mojej pozostanie smak mleka, prosto od krowy, cieplutkie z pianką, pachnące trawą, sianem, wiaderko ocynkowane i wymiona, z których te mleko wytryskiwało, i ogon krowy, który przy zadzie ciągle się ruszał, odgłos żucia krowy podczas dojenia .... tylko, że to była też inna krowa, jadła trawę na łące, na niej spędzała cały dzień, żując trawę, czy co tam jej na tej łące wpadło, nikt tam jej nic nie wstrzykiwał, nie wlewał, dziur w brzuchu nie robił... mleko gotowe to było takie, co przy płocie, przy sklepie we wsi, na drewnianym stole, w wielkich kanistrach stało, od pobliskiego gospodarza... 
Teraz jak myślę o mleku, to głównie widzę karton na półce w sklepie. I od takiego zaczęły się nasze problemy.
Więc nie pijemy mleka krowiego sklepowego i jest nam dobrze, choć Mężowi może trochę mniej, a on uparty jest niesłychanie, więc jest ten 1 litr, przemycany tak bym nie widziała, pity po kryjomu, 1 litr... na miesiąc. Ja udaję, że nie widzę, bo to jednak świeża sprawa jest, jeszcze nie minął rok, to nadal przełom w Jego życiu, tak mocno ograniczyć, to co uwielbia....
Bez mleka jednak da się żyć.
Do jakiegoś czasu stosowałam zamienniki w formie mleka kokosowego, kupowałam go w puszce w sklepie z działu ze zdrową żywnością, ciesząc się, że zadbałam o zdrowie mojej rodziny.
Do czasu.
Tak całkiem przypadkowo, dowiedziałam się, że wszystko to, co w puszkach wcale ale to w cale takie zdrowe nie jest. Jakieś szaleństwo, naprawdę. Żyjemy w świecie tak przetworzonej żywności, a dodatkowo większość z nas jest tak wszystkiego nieświadoma, że to na pewno, kiedyś w przyszłości odbije się jakąś potężną społeczną kolką. Jak nie światową.
 Im więcej się dowiaduję, tym większy czuję bezsens stojąc przed półką ze "zdrową" żywnością. Teraz jest wielki bum na wszystko, co jest eko, i w większości przypadków te eko, to wcale nie eko. Jak czytam etykiety, to aż się nadziwić nie mogę, że tak można, tak jawnie ludzi oszukiwać.
I przez to wszystko, nie raz pojawia mi się myśl, czytając etykietę i nie doczytując w niej niczego strasznego...  że czy na pewno jest wszystko ok? Żeby mieć 100% pewność, musiałabym wszystko sama tworzyć. Wszystko; żywność i artykuły potrzebne do utrzymania czystości, i pewnie też odzież sama robić, i jeszcze szczoteczki do zębów, papier toaletowy, jakąś kopułę nad domem postawić ze świeżym powietrzem... szaleństwo raz jeszcze :)
 Ale wiem, że są ludzie, którzy tak żyją, samowystarczalni są, nie potrzebne im sklepy, markety... to nie jest realne dla mnie, nie czuję się na siłach, ale mam ich trochę, by choć trochę ograniczyć.

Czy Wiecie, że każde (chyba, że jest zaznaczone inaczej) pożywienie, napój w puszce zawiera bisfenol A*, w skrócie BPA, a co czytam o tym związku, z różnych źródeł, przykładowy tekst podałam na dole przed zdjęciami, w formie linku) to się włos na głowie jeży, jak jesteśmy truci, piszę to ja, do niedawna fascynatka tuńczyka w puszce, pomidorów krojonych w puszce, głównie w okresie jesienno zimowym -  a te pomidory w puszce, w ten sposób przechowywane są szczególnie szkodliwe, bo ich kwaskowatość powoduje, że ów bisfenol szczególnie do nich lgnie. 
Na żadnym puszkowym produkcie nie doczytałam się by zawierało bisfenol, producenci nie mają takiego obowiązku,  zaznaczać na opakowaniu, tak samo jak o innych szkodliwych związkach przedostających się z opakowań. Marzę o produktach z napisem, m.in.: BPA free
Taka ciekawostka; jeżeli kupujecie ryż, kasze w woreczkach, musicie wiedzieć, że podczas gotowania z woreczków wydziela się właśnie ten niebezpieczny związek. Już lepiej gotować na sypko, choć to takie niewygodne.
Bisfenol A to organiczny związek chemiczny, używany do wyściełania metalowych puszek, w przemyśle spożywczym i w tańszych kosmetykach, plastikowych butelkach, produktach wykonanych z plastiku. A to wszystko przedostaje się do żywności, którą jemy. I tak zbierają się toksyny w naszym organizmie powodując choroby...


Spotkałam się z takim osądem w rozmowie ze mną:
- teraz już wszystko jest niezdrowe, pełne chemii...  -  W głosie słychać bezradność totalną, po czym jest cisza, dalej się nic w życiu nie zmienia.
- teraz wszystko jest nie zdrowe, najlepiej nic nie kupować - powiedziane drażliwym oskarżycielskim tonem, wskazującym że adresatem wypowiedzi jest osoba niespełna rozumu, ze jakieś fanaberie ma, wszyscy przecież to kupują jedzą i nic im nie jest, nie umierają od tego... czyżby?
Wiadomo, ze głową ściany nie przebijesz, ale jak Masz siłę wewnętrzną, chęć to dlaczego nie spróbować, choć trochę tego wszystkiego ograniczyć? 
Chodzi o ten wysiłek.
 Na przykład znaleźć rolnika, który szczyci się tym, że nie używa chemii, i nawiązać z nim współpracę, da się , bo taki rolnik to nie jest pan, do którego aby się przedostać trzeba najpierw przejść przez budkę wartowniczą... kupić te warzywa i samemu je przetworzyć, nie wkładać do koszyka gotowe. 
- że to droga impreza, nie stać mnie - hm... w sumie mnie też, gdybym miała tak kupować to, co do tej pory i dodatkowo jeszcze produkty ze zdrowej żywności. Tylko, że w moim koszyku nie znajdą się już mięsa z kopytnych, kartony z sokami, butelki z wodą, puszki, konserwy, gotowe dania, proszki w torebkach, słoiki z czymś, sery, desery, jogurty i inne takie, w koszyku dziwne rzeczy lądują, a Mąż się wścieka bo po moich zakupach otwiera lodówkę, a tam Mu warzywa wyskakują i nic do jedzenia nie ma. No nie ma, trzeba najpierw zrobić.
- że praca, że czasu mało, że go nie ma wcale - i może tak być, nie mnie oceniać, ja sama do niedawna - przyznaję się do tego - zaliczałam się do grupy pierwszej, co tylko wzdycha bezradnie - ale w ostateczności, może okazać się, ze tak naprawdę problemem jest wyłącznie brak chęci.
Chodzi o ten wysiłek, by go podjąć.
Ja go podejmuję i to jest mój wybór. Popełniam nadal błędy, czy raczej chwile słabości... uczę się nadal, ciągle dowiaduję się nowego. 
Zrezygnowałam z puszek i butelek plastikowych.
Przygotowuję sama pasty, jak będą pomidory od gospodarza, albo moje w ogrodzie obrodzą, kupię albo zerwę z krzaka i dam do słoików, do spaghetti, bo moje dzieci uwielbiają, poświęcę ten czas, który będzie nieco dłuższy niż sięgnięcie do półki sklepowej, po mleko w puszce też nie sięgnę więcej, ale ciągle to mój wybór. Całkowicie świadomy.
Zwłaszcza, że na przykład wiem, że zrobienie mleka kokosowego jest tak proste jak mrugnięcie okiem. 
Chodzi tylko o chcenie.


Więcej

Mleko kokosowe

  • Wiórki, płatki kokosowe (najlepiej takie, które pozbawione są dwutlenku siarki)
  • woda
  • blender/gaza/sitko
Przegotowaną, gorącą wodą zalewamy wiórki, jak woda zrobi się trochę chłodniejsza blendujemy, aż do zabarwienia wody na biało. Do miski przez sitko okryte gazą przelewamy zblendowane wiórki i wyciskamy mocno. Czynność powtarzamy od początku, kilkakrotnie. 
Z jednej paczki wiórków kokosowych udaje mi się uzyskać 2l, paczka wiórków pozbawiona dwutlenku siarki kosztuje ok 7 zł, to prawie tyle samo, co za puszkę mleka kokosowego, przy czym puszka ma najczęściej 165 ml. Naprawdę opłaca się robić samemu; wychodzi taniej i zdrowiej.
Gotowe mleko przelewam do szklanych słoiczków, trzymam w lodówce 3 dni, w ciągu których robię kulinarne podboje.
W lodówce zbiera się śmietanka, tworząc tzw. krę... jak na biegunie. Wystarczy ją wymieszać, rozpuszcza się po podgrzaniu.




Pierwsze akwarele

Pierwsze akwarele


Zacznę od Młodej, bo o ile syn z wieloma książkami pod pachą, to Ta z tą jedną, na okrągło. 
Legenda o Sally JonesJacob Wegelius, Zakamarki.
Dostała ją na Dzień Dziecka. Miałam trochę opory, sądziłam, że będzie na nią za mała, ma zalewie 8 lat, a przygody gorylicy niekoniecznie są radosne. Jednak szata graficzna, ilość wartościowych informacji ogólnie o świecie, geografii - Młoda nadal połyka książki o Neli, więc to też był atut by kupić tę książkę - aż w końcu zakończenie samej książki. Książka trzyma w napięciu.
Odnotowałam, że przeczytała raz, ale ciągle do niej zagląda, a nawet w nocy muszę Jej z poduszki ściągać, bo zasypia przy niej. Znaczy się, że się podoba.
A teraz Młody
Legendy Polskie dla dzieci w obrazkach, Nikola Kucharska, Nasza Księgarnia. Z Młodym to jest tak, że jak nie umie czytać to nie udaje, że umie. Jak jest tekst w książce prosi Siostrę by przeczytała. Natomiast jest zafascynowany książkami gdzie jest mało tekstu a dużo drobnych elementów w ilustracji.  A te Legendy... no po prostu bajka! Cudowności same. Każda dwie strony dotyczą innej legendy, numerki jakie się pojawiają dotyczą treści, dodatkowo w chmurkach są komentarze, trochę to przypomina komiks.
Przyznaję, ze wszystkie książki, które kupuję dla dzieci, to tak jakbym dla siebie kupowała, tak dobieram. Sama je później przeglądam i się zachwycam. A swoją drogą, legendy Polskie uważam za jedne z najlepszych. A te wydanie dodatkowo jest niespotykane, to na duży plus.
Na wakacjach, W mieście, Hartmut Bieber, Debit.  Słuchajcie... rozpływam się w zachwycie, polecam z całego serca. Jak Ktoś lubi książeczki wyszukiwanki, to ta jest godna polecenia dla maluszków i straszaków. I dla dorosłych... :)
Te rysunki są staranne, to nie jest grafika, kolorowe i jeszcze raz kolorowe, elementy wskazane do wyszukiwania wcale nie tak łatwo znaleźć. Kupiłam je dla Młodego na Dzień Dziecka, ale tak mi się spodobały, że musiałam dokupić je dla dzieci w rodzinie. Szwagierka też była zachwycona, powiedziała, że trafiłam z tymi książkami, że hej. Nie dziwię się. 
Każda z tych książeczek zainspirowała mnie do wykonania rysunków,a następnie do ruszenia moich zasiedziałych akwareli. Sądziłam, ze nigdy ich nie ruszę. A tu taka niespodzianka.
Miał być post o książkach dla dzieci i o moich akwarelach, ale muszę Wam wspomnieć o książce, którą aktualnie czytam. Tytuł zbyt wiele nie mówi, Dworek Longbourn, Jo Baker, ale już piszę o czym ona traktuje. Jest to książka opisująca wydarzenia oczami służby pracującej w dworku Bennetów... Wiecie... Duma i Uprzedzenie Jane Austen... Elizabeth, Jane... Darcy....
Jest wspaniała, warta przeczytania. Jeżeli tak jak ja po raz setny oglądaliście Dumę i Uprzedzenie, to ta pozycja musi wpaść w Wasze ręce. No musi.
A teraz moje akwarele. 
Ten obrazek z domkami to jest moje pierwsze malowidło, które poczyniłam akwarelami. Zawsze mi z nimi było nie po drodze, pracowałam na akrylach, ale te akwarele... to miłość od pierwszego ruchu pędzlem. Kolory tak idealnie się rozpływają, łącza ze sobą... i są mega wydajne. Ja używam Sonnet, mam kilka kostek Białe Noce...

Moje ubiegłoroczne odkrycie: klosz wiklinowy Ib Laursen, przetestowane, polecam. Klosz do ochrony żywności, cieszę się, że go mam, większy wiatr go nie zdmuchnie, ochroni, co ma ochronić a dodatkowo jeszcze ciekawie wygląda. Kupiłam go za szalone pieniądze, w każdym sklepie inna cena, a piszę tak dlatego, że ostatnio widziałam go w promocji Tutaj
Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger