Pieczemy sobie na spokojnie

Pieczemy sobie na spokojnie



Wczoraj zrobiliśmy ostatnią turę ciasteczek, dziś upiekę ciasto karmelowe z popcornem, zrobię jedno danie na stół wigilijny, resztę jutro z samego rana, w zamrażalniku mrozi się 60 sztuk uszek. Niewiele albo bardzo wiele. Musi wystarczyć.
W domu jest głośno, każdy robi swoje, czuć już te charakterystyczne przed wigilijne napięcie, gdybym nie była pewna, że Wigilia jest JUTRO :) pomyślałabym, że to już dzisiaj.
Postanowiłam się nie denerwować nadmiernie. Zrobię za chwilę herbatę i usiądę przed biurkiem, popracuję nad książką, a reszta niech się dzieje, swoim rytmem. Świat się nie zawali, jak będzie coś nie zrobione...
Cieszę się, że nie mam zwyczaju robić generalnego przed świątecznego sprzątania, nieźle bym się urobiła wtedy, wystarczy mi, że codzienne prządki pochłaniają mnie bez reszty.
Pamiętacie moje smalcówki, tradycyjne ciasteczka świąteczne? Kiedyś pisałam o nich Tutaj oraz w 2013 podałam tutaj Przepis
Już mnie wołają....
No dobrze, uciekam do roboty :)
Ale zanim to zrobię, zanim dam się pochłonąć przygotowaniom, pragnę złożyć Wam życzenia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.
Niech będą spokojne albo szalone, w atmosferze dla Was najlepszej. W zdrowiu. Najważniejsze. Wspaniałych świąt Wam życzę!

Cudny dzień

Jakże ja się cieszę, że zbliża się -dzień- przed wigilią Bożego Narodzenia!
Czekam na te chwile, które nastąpią z utęsknieniem. Już za chwilę już za momencik. Będzie krzątanina... wiercenie, stukanie, sprawianie postawą wrażenia, że "czas pędzi a tu jeszcze tyle do zrobienia!
Mogę śmiało powiedzieć, że na te chwile,  które będą miały miejsce, dzień przed wigilią czekam niemal cały rok. Czyli to, co powinno być zrobione na bieżąco a odkładane na później, w końcu będzie zrobione przed świętami... teoretycznie... bo w praktyce co najwyżej 4 punkty będą zrealizowane, ale poczucie dumy realizatora tak duże jakby cała lista spełniona. To taka tradycja jest
No więc Ten dzień to taki mój mały cudzik.
Co się będzie wtedy działo! Ho ho ho
:):):)
Niech mnie ktoś uszczypnie... Bo nie uwierzę!
Mianowicie, na liście "będzie" odhaczone:

  • półka nad lodówką
  • założyć drzwiczki we wnęce
  • posprzątać garaże, by móc zaparkować w nich auta
  • wymienić wszystkie silikony w łazience
  • zamontować drzwi do prysznica
  • przywiercić listwy przypodłogowe
  • osłonić poobijane rogi ścian jakimiś deskami czy listewkami
  • zlikwidować druty zwisające z sufitu w kuchni
  • mocniej przymocować wywietrzniki w suficie w kuchni
  • naprawić kontakt w sypialni
  • przytwierdzić- ostatecznie- pokrywę od kontaktu
  • zamontować 3 wieszaki w kuchni
  • zrobić szufladę wysuwaną na przyprawniki
  • przymocować - na zawsze- wieszak w łazience
  • przymocować - na zawsze- wieszak w spiżarce
  • i milion innych spraw, które na ten moment nie pamiętam (ale sobie przypomnę :) w domu i poza domem, jak to na wsi bywa...
Opowiem Wam w jak magiczny sposób - ostatnio -została naprawiona pralka...
Coś stało się z pralką, podczas wirowania wydaje głośne, nieprzyjemne łomotanie, które zanika kiedy przestaje wirować. Wnioskuję, że wpadło coś metalowego do rury odpływowej.
- Adam proszę, napraw
- Ja nie wiem, ja nie umiem, nie i nie
- No ale proszę, zobacz chociaż tymi swoimi sprzętami, może coś tam jest i można wyciągnąć samemu?
- Nie
- No jak nie, to trzeba specjalistę prosić o naprawienie, znasz kogoś tu w pobliżu?
- Jest ktoś taki... kolega
- No to jak jest, to zadzwoń i umów się, piorę minimum 7 razy w tygodniu, więc naprawdę jest to dla mnie ważna sprawa, by pralka działała... rozumiesz? Widzę, po twojej postawie, że nie rozumiesz... ciekawe ile będzie kosztować naprawa?

Mija tydzień... Adam! Kurczę pieczarki! Już już, zadzwonię i umówię się na sobotę...
Sobota (tydzień później), z samego rana:
- O której ten pan przyjdzie.... Adam?
- .... ?
- Nie przyjedzie, bo nie dzwoniłem... wiem miałem dzwonić
- ...!!!!!
- Spróbuję sam naprawić
Naprawia. Próbuje, znaczy się. Przyglądam się całemu procesowi... okazuje się, że nie da się naprawić, nie sięgnie wgłąb rury, trzeba będzie jednak wzywać kolegę. Ale ja muszę zrobić pranie. Ten, kto ma pełne wszystkie kosze i zapełniony bęben, ten wie, że pranie MUSI być zrobione, czyż nie?
Widzę, że zakręca kurek do odpływu, mówię, aby sprawdził, czy dobrze zakręca. To bardzo ważne, powtarzam. W pamięci mam dokładny obrazek zalanej łazienki, z mojej winy. Nieprawidłowo przymocowałam kurek, podczas oczyszczania odpływu. A byłam całkowicie pewna, że prawidłowo zakręciłam.
Ale na moje słowa śmieje się, takim tonem, który tłumaczę na słowa " Co ty mi tu będziesz mówić, jak ja mam zakręcać? Będziesz mnie tu pouczać, a co ty możesz wiedzieć? JA doskonale wiem, jak mam to zrobić'... jak już sobie przetłumaczyłam, nie wytrzymałam, wiadomo
- Co się tak na mnie patrzysz?!!! Mówię ci, sprawdź, czy dobrze zakręciłeś korek? Wiem, co mówię, nie chcę abyś mi zalał łazienkę. Nie śmiej się... jak myślisz, co się dzieje kiedy ciebie tygodniami nie ma? Wszystko się dzieje...! A jak myślisz, kto naprawia te usterki?! Wiem, co mówię, sprawdź, czy kurek jest prawidłowo zakręcony

Nie posłuchał, albo posłuchał, nie wiem, zdenerwowana poszłam do biurka, uparcie przy nim siedziałam, bo niewiele jest sobót, w których mąż w domu, może przejąć część moich obowiązków, wykorzystując tę sposobność wyciszam się przy biurku. Nagle słyszę przeraźliwe wołanie Przemka
- Mamo!!!, na które wszyscy się zlecieliśmy: zalało łazienkę, pralka co zaczerpnęła to oddała silnym strumieniem na podłogę, wszystko zostało zalane. Cała podłoga w wodzie. Mąż w wodzie. Z podwiniętymi nogawkami spodni, w skarpetkach (nie zdążył ściągnąć), trzyma 2 cm miedziany nit (z bluzy), który wypluła pralka i mówi:
- Jak powiedziałem, że naprawię, to naprawię! - i dumnie wypina pierś a na twarzy ma osobliwy uśmiech samozadowolenia.
No ale jakby się chłop miał odwdzięczyć to by opowiedział, historię o Taką na przykład.

Tak więc, wierzę w cuda, wierzę w to, że choć jedna rzecz z listy powyższej będzie w ten cudny przedświąteczny dzień odhaczona. I to jest dla mnie tak samo niesamowite, jak podanie, że w noc Wigilijną, zwierzęta mówią ludzkim głosem...
 :)
Taki mały chaosik

Taki mały chaosik

Aż chce mi się powiedzieć (Ba! wykrzyczeć ze zdumieniem...) dokąd pędzisz grudniu, roku nawet, co mi przez palce przeciekłeś... przeciekasz?
Nic nowego, dzień za dniem, wyrażenie "nudzę się" jest dla mnie abstrakcyjne, mam co robić. Zawsze.
W tym chaosie, który zrobiłam sobie na życzenie, czasem nie kontaktuję, zapominam, zagapiam się, śmieję się z siebie... bycie dorosłym ma zupełnie inny wymiar. Ale może ja zawsze byłam w tym swoim własnym wymiarze...
Moja Martyna jakiś czas temu powiadomiła mnie, że jest nastolatką i muszę jej wybaczyć bałagan (dyplomatycznie określam) w jej pokoju: to wynik hormonów, tak, że więc...
Tak więc, gdybym miała podsumować jak wyglądają ostatnie tygodnie, to jednym słowem: sprzątam.
Choć za nic w świecie nie pojmę dlaczego nieustannie, w tym moim sprzątaniu jest, hmmm.... brudno. Nawet poczyniłam pewne zmiany (i opisze je - konkluzje -  w najbliższym poście, a co tam!), ale moja perfekcyjna estetyka (albo nerwica natręctw :), wyje do księżyca codziennie. To taki rytuał.
Też dużo przesiaduję przed biurkiem, często widuję plecy dzieci, zwłaszcza Przemka (Martyna w szkole, po szkole w swoim pokoju... podobno to też hormony, że nie chce już tak często przy mnie), który po mojej lewej stronie, w kącie pokoju ma swoje biurko... 
Usłyszałam prośbę Martyny, abym w święta nie malowała, chciałaby abym nie mówiła ciągle, że nie mogę, że nie mam czasu, chciałaby mnie widzieć w innym miejscu niż biurko...
Podejrzewam, że tym miejscem jest kuchnia... 
Może nie podejrzewam, a obawiam się. To trafniejsze określenie.
Ostatnio próbuję zrobić zdjęcia Przemkowi, to albo odwraca się szybko, albo zakrywa twarz, albo co mnie za każdym razem zniesmacza, wyciąga język na zewnątrz i przewraca oczami...
Sobie też próbuję zrobić, ale to albo włosy sterczą mi na wszystkie strony, to mina nie ta, albo w ogóle źle i jeszcze gorzej... ostatnio przeglądałam zdjęcia (w jakim celu, to też mam nadzieję napiszę niebawem),  i stwierdziłam, że nie jestem taka gruba jak mi zawsze się wydawało, albo może inaczej: jak mi wszyscy bliscy wmawiali i wmawiają, a ja uwierzyłam. Jest jeszcze nieco niepewności, więc odrobinę jeszcze wierzę. Ostatnio dostałam zdjęcia z wesela kuzynki męża, nie wiem dlaczego wyglądam na nich jak pulpet... to było w sierpniu... wygląda na to, że nie zdawałam sobie sprawy, że na zmianę chudłam i tyłam.
....Trochę schudłam w ostatnim czasie.
W dniu moich urodzin był czarny piątek, wielka wyprzedaż. Jeszcze nigdy w ciągu dnia, nie otrzymałam tylu reklam na maila. Jakieś 400 na pewno, przez dobrą minutę kasowałam... Szaleństwo. W tym roku, mam wrażenie, że większe. Wszyscy chcieli mnie przekonać, że jak zakupy, to tylko u nich. Było tego tak dużo, że aż mnie zemdliło emocjonalnie. Znajomy powiedział mi, że nie mógł tego dnia o normalne godzinie z miasta wyjechać, takie korki... Ale dlaczego o tym piszę?  
Nie to, że jestem z tych, co się buntują i głośno mówią, że w ten dzień zakupów nie zrobią, że nie dadzą się wciągnąć ten chory konsumpcjonizm... nie nie... ja mam swoje perełki, które obserwuję od wielu miesięcy, znam ceny, wiem, kiedy jest faktycznie promocja, no iiiii.... w ten wielki wyprzedażowy dzień, z samego rana przekonałam się, że mam kilka rzeczy, które warto by było kupić, postanowiłam zdecydować się w ciągu dnia, która sprawa dla mnie ważniejsza i wieczorem na spokojnie zrobić zakupy... przekonałam się też rano, że dwa sklepy jak zwykle ściemniają, a jeden zakomunikował (trochę mnie tym rozczarował), że w tym roku w Black Friday nie będzie uczestniczył...
Byłam tak bombardowana tymi wszystkimi informacjami, że całkowicie zapomniałam! Zupełnie! Tak odcięłam się, że dopiero rankiem, następnego dnia, tuż po przebudzeniu przypomniało mi się, co miałam zrobić wieczorem, dnia poprzedniego.
Właśnie taka jestem.
Z taką niezwykłą... nie wiem, jak to nazwać? Beztroską, ślimaczeniem? gapiostwem.... :):):) no więc z takim podejściem życiowym zapominam na przykład o telefonie, by go zabrać, gdy gdzieś wyjeżdżam, a nawet w ogóle o nim zapominam -to podobno w tych czasach jest dziwactwem, że nie zgubiłam kluczyków do auta, tylko mam je w stacyjce, bo właśnie jadę autem, że córka skończyła lekcje godzinę wcześniej niż mi się wydawało...
Eh.... sami widzicie. Taki chaosik u mnie.
:)




Książki książeczki

Książki książeczki

Śmieję się teraz :)
Naprawdę, ileż ja się nagimnastykowałam aby przed 6 grudnia wstawić post prezentowy na Mikołajki. Do tego aby ten post się pojawił, musiałam zostać sama w domu. Potrzebowałam bowiem, wyjąć z czeluści szafy, wszystkie pudełka, pudełeczka, woreczki szeleszczące, które skrywały dziecięce skarby. I jeszcze aby było światło dzienne, aby zdjęcia jakoś wyglądały.
No cóż, nie udało się.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zostałam sama w domu, ale już kombinuję jakby tu zrobić, aby ten cud nastąpił w następnym tygodniu, mam kilka książek schowanych, na święta, pod choinkę kupione... hmmm... :)
Więc dziś taki bezpieczny post. Książkowy, który dawno się w tym miejscu nie pojawił. Co oczywiście nie oznacza, że nie czytam... czytam, czytam oczywiście.
Dzieci też czytają. W tym roku dosyć sporo mieli nowości, część z nich, pozostanie z nami - ze względu na ilustracje i treść - po wsze czasy...
Poniżej przestawiam Wam książki, które w jakiś sposób mnie zachwyciły, zaciekawiły, zatrzymały na chwilę. Każda z nich, jakby to powiedzieć? Z innej parafii, ale ja lubię tak sobie pomieszać :)
Na przykład  z listy poniżej, mamy tu dramat z romansem z historią w tle (Jak ja współczułam bohaterom, jak mi szkoda było, tego co się zadziało! Pamiętam (czytałam sagę von Becków - bo o niej mowa, kilka miesięcy temu), kiedy odłożyłam (podczas czytania) książkę na kolana, na chwilę, bo taka gula w gardle się pojawiła... z żalu... uczucie podobne do rozpaczy, na sam koniec "Jeźdźca Miedzianego" P. Simons, ) kryminał (Wada i Skaza - cieszę się, że jest coraz więcej rodzimych autorów, którzy piszą po prostu świetnie! Dwadzieścia parę lat temu, kiedy byłam nastolatką, polskich autorów książek było jak na lekarstwo, teraz możemy się poszczycić wieloma poczytnymi nazwiskami, pan Małecki bardzo mi się w tych tomach spodobał), historyczny o Turcji napisany przez Polkę (wciągająca historia! I znów: duma. Moja myśl, gdy doszłam do powiedzmy połowy, była taka: "pięknie, po prostu pięknie" i mówiąc to miałam na myśli, że treść wciągająca, że Polka jest autorką a pisze tak znakomicie o innej kulturze z zamierzchłych czasów, że szkoda, że nie umiem się od niej oderwać, tęsknić będę...), biografia lekarza (skojarzył mi się z profesorem Zbigniewem Religą, charyzmatyczną postacią (Czy Ktoś oglądał  film "Bogowie" w reżyserii Łukasza Palkowskiego? Lubię czytać biografię sławnych ludzi, którzy odmienili bieg historii, odmienili życie innych ludzi,  którzy swoją osobowością wartościują świat...   reportaże (zatrważające, bolesne, zastanawiające... czasem zastanawiam się, dlaczego je czytam? Odpowiadam sobie, że chcę wiedzieć, nie chować głowy w piasek... po czym żałuję, ale nie mogę przestać, bo nieustannie zadaję pytania i szukam na nie odpowiedzi... ) i klasyka (zakochana jestem w tym archaicznym języku! Uwielbiam! Który 30 lat temu archaiczny nie był, jak to się stało, że tak szybko nastąpiła zmiana w języku pisanym?!... Serce przyspiesza mi z przejęcia, gdy czytam stare książki... takie zdania, o, na przykład, z pierwszego tomu, na str. 5 "... W  tych jednakowych, spokojnych ruchach byli do siebie podobni jak ojciec i syn czy może wnuk i dziad, choć przecież spojrzawszy w twarze rzecz można było od razu, że nie spod jednej strzechy prowadziły ich drogi..." ❤ ❤ ❤




1. Saga von Becków: "Dziedzictwo" i "Piętno" - Joanna Jax
2. "Skaza" t.1, "Wada", t.2  - Robert Małecki
3. "Cień Sułtana" t. 1, "Krwawe Morze" t. 2, "Córka Gniewu" t.3 - Maria Paszyńska
4. "Kruche życie. Historia życia i śmierci prosto z sali operacyjnej" - Prof. Stephen Westaby
5. "Czterej pancerni i pies", t.1 -2, Janusz Przymanowski
6. "Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadecie" - Justyna Kopińska 
7. "Polska odwraca oczy" - Justyna Kopińska

Dwie akwarelki

Dwie akwarelki

Witajcie
Pomyślałam sobie, że przywitam się z Wami, pokazując te oto dwie akwarelki.
Pierwsza z nich, nie dokończona, uchwyciłam moment podczas pracy - to do książki. Nie mogę pokazać całości... rozumiecie...
Cóż mogę powiedzieć o książce? tworzy się jeszcze, nasze marzenia (autorki i moje) a rzeczywistość - jak się okazuje - to zupełnie dwie różne sprawy, więc książka nadal się pisze i maluje... Już nie mogę doczekać się końca, chciałabym zobaczyć, jak książka będzie finalnie wyglądać, chciałabym już trzymać ją w dłoniach.
Druga akwarelka, to cyferka, której szkic pokazałam o Tutaj
Nie było trudno - pod względem technicznym - namalować cyferkę, duży problem miałam ze swoją cierpliwością, najgorzej było przy końcu, bowiem baaardzo chciałam już zakończyć przy niej prace, widzę zatem wiele niedoskonałości, których pewnie by nie było, gdybym bardziej się skupiła i cierpliwiej stawiała kreski...
W tym roku nie wiem czy uda mi się więcej namalować dla siebie (ilustracje do książki ciągle powstają), marzy mi się namalować pejzaż zimowy, piszę o tym co roku, co roku mi się nie udaje, ale kto wie? Może tym razem...?


Różne różności

Różne różności

Trochę się tego nazbierało, chaotycznie przedstawiam, no ale powiedzmy, tytuł postu zobowiązuje...
Zacznę od  domowego keczupu.
W końcu!
W końcu zmobilizowałam się aby go zrobić. Moje dzieci są fanami keczupu, dotąd kupowałam w sklepie. Z każdym zakupem coraz bardziej doskwierał mi jego skład, ilość cukru dodana, że tak powiem, powala na kolana. A nigdzie nie mogłam znaleźć keczupu eko, bez cukru. Jakieś dwa miesiące temu, zrobiłam TO. Znaczy się, znalazłam w sieci odpowiedni przepis, kupiłam składniki i wykorzystałam je podczas produkcji. A potem zdziwiłam się, że to takie proste a ja tyle podchodów do tego robiłam!
Nie będę powielać tego przepisu tutaj, dodam przekierowanie bezpośrednio na stronę. Zznaczę tylko, że przepis wykonuję dokładnie tak jak podała autorka, z małym wyjątkiem.
Nie dosładzam.
Naprawdę nie ma potrzeby dodatkowo słodzić (na stronie podany jest zamiennik cukru) i ja Was do tego zachęcam.
Ten keczup dzieci jedzą łyżkami i nie marszczę się przy tym, tylko bardzo cieszę, że to robią.
Bardzo pyszny Keczup domowej roboty



Przypadkowo, jak często u mnie bywa, natknęłam się, na piosenkę Strażnik Raju, której wykonawcą są Piotr Rubik i Grzegorz Wilk. Już kiedyś wspominałam, że lubię piosenki, które nie tylko łatwo wpadają w ucho ale mają mądry tekst, niosą jakieś przesłanie,. Piękna, chwytliwa muzyka ... tu nucę nostalgicznie...
Nie jest łatwo pojąc nawet to,
to że co rano słońce świeci,
że świat będzie jakim stworzą go
nie poczęte jeszcze dzieci...





Film
Dramat wojenny (na faktach) w reżyserii Mela Gibsona (któż go nie zna?), zwiastun po tym linkiem - Przełęcz ocalonych



Wspaniały, z przesłaniem, na końcu, gdy dowiedziałam się czego dokonał (ile tych istnień było), zaparło mi dech w piersi, gdy sobie wyobraziłam... niesamowite, ile my ludzie jesteśmy w stanie dokonać, ile są w stanie dokonać jednostki... jaką wielką siłę mamy, aby przetrwać, gdy w coś wierzymy...
Polecam, kto jeszcze nie oglądał, a ma czas, film trwa 2 godziny.

W czeluściach mojego folderu w komputerze, znalazłam te zdjęcie, kiedyś je zrobiłam i zdaje się, że je Wam nie pokazałam, zamglone jak ta sowa :)


W blogowej społeczności, jest pewna pani, bardzo kreatywna, tworzy, piecze, gotuje, zwiedza i znajduje czas na to, by tym wszystkim się z nami podzielić. Uwielbiam czytać o Jej podróżach, pisze w sposób interesujący, dzieli się wiedzą ze swoich podróży, najbardziej lubię *ciekawostki* z dalekich krajów... nie raz zdarzyło mi się zrobić obiad, z Jej przepisów, niektóre są proste, niektóre złożone, piszę o tym teraz, bo ostatnio chodzi za mną wspomnienie takiej małej przystawki, która skradła moje serce, będę musiała przypomnieć.. robiłam tę przystawkę w różnych opcjach (tu na zdjęciu z rzeżuchą, daktyle wcześniej namaczam w letniej wodzie), ze świeżymi daktylami, z kiełkami, bez kiełek, najbardziej mi smakuje z dużą ilością gruszek i sera i podpieczonego orzecha...


Zestawienie daktyli, gruszki, orzechów i sera pleśniowego... ! ❤ 
Zapraszam na blog Doroty Czaspasji

To na razie tyle, uciekam po moją Martynę, za 20 minut kończy lekcję, jak ja się cieszę, że jest piątek! Mam tyle planów, odnośnie tych dwóch dni wolnych, będę rada jak uda mi się wszystko zrealizować.
Do następnego!
Remanent

Remanent

Napiszę Wam, co tam się u mnie ostatnio wydarzyło. Otóż... 
Zrobiłam sobie remanent w moim tworzeniu.
Planowanie i jego realizacja dotąd wyglądała jak pudełko z tasiemkami nawiniętymi na szpulki, wszystko ładnie ułożone, do pewnego momentu. Pośpiech związany z brakiem czasu by odłożyć na miejsce, powodował, że coraz więcej tasiemek rozsupłanych, kotłowało się w pudełku, po czasie nie sposób odgadnąć, co do czego.... Bardzo to było frustrujące, kiedy wszystko chciałam zrobić, ze wszystkim zdążyć i mimo wysiłku, niewiele dobrego wychodziło... 
... więc remanent... 
Od poniedziałku do piątku, pracuję przy książce, poświęcam temu zajęciu całą energię (czego nie zdążę dokończam w sobotę, jeżeli w tygodniu coś mi wypada i nie mogę ilustrować, nadrabiam w sobotę i niedzielę, taki priorytet), w soboty i niedziele, zwalniam, ogarniam dom, dzieci i znajduję czas na realizację swoich twórczych zamierzeń, znajduję chwilę aby zająć się sobą. 
Muszę też dodać, że przestałam kłaść się spać po 3 w nocy, ustawiam budzik przypominajkę i przed północą staram się zasnąć, czego nie zdążę zrobić przed tą godziną to nie zdążę i tyle.
Okazało się, że nic się nie zawaliło, mój świat nadal istnieje.
Ta zmiana trwa już drugi tydzień i bardzo jestem zadowolona. 
Nie ma tej rozpaczliwej kotłowaniny myśli, tej bezsilności, bo wszystko robię i z niczym nie zdążam. Jest czas, kiedy obowiązek trzyma mnie przy biurku i jest czas, kiedy nie myśląc o tym, zajmuję się innymi czynnościami. Powinnam dawno rozdzielić te wszystkie sznureczki. Plus jest taki, że nie dopada mnie wypalenie, wena trwa, nie miotam się, czuję, że wszystko ładnie leży na swoim miejscu, ładnie ułożone i mam czas na to, by po wyciągnięciu, odłożyć na swoje miejsce... 
Szkic, powstał w ramach soboty i niedzieli, myślę, że na drugi tydzień zabarwię cyferkę na złoto...


Niespodziewany wyjazd w góry (Soszów)

Niespodziewany wyjazd w góry (Soszów)


Ale było fajnie!
To był całkowicie nie zaplanowany (albo zaplanowany ale na szybko), niedzielny wyjazd w góry w okolicach Wisły.
 Mieliśmy ten dzień spędzić w domu, ale prognoza pogody przyjemnie zaskoczyła (ciepło), szkoda było oczywiście zmarnować okazji. Ze względu na Przemka, miała być to krótsza trasa (nie udało się :), ostatecznie przeszliśmy o kilometr więcej niż poprzednio. Te 15 km, okazały się przyjemniejsze, obyło się bez masowania małych nóżek.
W porównaniu z Czantorią (o której pisałam Tutaj), trasa była ciekawsza, więcej mogliśmy zobaczyć, to głęboki las, to polana, to niespodzianka w postaci alpak, owiec, chat górskich, które mijaliśmy na zielonym szklaku. Martyna była jak to zwykle, niezwykle pobudzona (znalazła pod kamieniem kartę z poleceniem - ktoś bawił się w podchody podejrzewam, bo na drzewach, czy kamieniach widziałam namalowane kredą strzałki) , nie było mowy o spokojnym spacerze, energia wprost ją rozsadzała, aż trzeba było ją miejscami hamować.
Na takie trasy zawsze w plecaku mam jedzenie (głównie dla dzieci, tym razem była owsianka z owocami i orzechami) i wodę, herbatę. Kiedy podczas podróży nakarmię rodzinę, gdzieś tak w połowie trasy, nachodzi mnie myśl, ulga, że na sam koniec będziemy mogli zjeść coś, czego nie ugotuję :) Tak, może to śmieszne, ale jeżeli na 100 obiadów, 5 nie są zrobione przeze mnie, to wydaje mi się, że mogę odczuwać coś na kształt ulgi? :) Ja takową odczuwam.
Druga sprawa - jak już mówię o mnie - to, z radością przyjmuję, każdą możliwość wyjścia z domu, zmienienia tradycyjnych (dom) widoków, po pierwsze lubię się ruszać, a nie mam za wiele możliwości ku temu, bowiem wiele godzin spędzam przed biurkiem, moje ciało, które przestało być przez to, przyjemne dla mnie w odbiorze, jest mi wdzięczne za ten podjęty wysiłek.
Nie wyciągam rodziny na piesze wędrówki, po to by nie gotować i schudnąć. O tym w ogóle nie myślę, kiedy przecieramy szlaki, ale tak, takie myśli pojawiają się już na sam koniec... Teraz się z siebie śmieję, no cóż... te kompleksy :)
W tym roku, już na pewno nie pojedziemy w góry by wędrować, na pewno skoczymy na narty, Przemek już przebiera nóżkami z przejęciem, będę miała możliwość pokazania Wam, naszej ulubionej naleśnikarni i cukierni w Ustroniu.
Zdjęcia są przypadkowo zrobione i ułożone, chaotyczne, szkoda mi tych widoków, którym nie zrobiłam zdjęć, rozładował mi się telefon, a pod koniec dnia, pech chciał, słońce interesująco rzucało cienie na wzniesienia.
Widoki byłyby idealne na ilustracje.
Pozdrawiam!

Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger