Mleko kokosowe

Nie pijemy mleka krowiego.
Piliśmy przez całe swoje życie, choć zawsze po mleku puchnął a następie bolał mnie brzuch, miałam wysypkę, piłam nadal gdyż nigdy nad tymi dolegliwościami głębiej się nie zastanawiałam, co zrozumiałe w tym przypadku, nie wiązałam dolegliwości z wypitym mlekiem. 
Martynka trafiła na dwa tygodnie do szpitala, okazało się, że od mleka, badania wykazały, że o ile nie jest uczulona na laktozę, to na jakiś inny składnik występujący w mleku już tak. Musielibyśmy zrobić kolejne badania, ale trzeba było czekać bo była za mała, nie czekaliśmy. Odstawiliśmy mleko i problemy znikły.
Mąż, smakosz mleka, od lekarza w ubiegłym roku dowiedział się, że nie może go pić... dla Niego to faktycznie tragedia, kiedy wypijał, co najmniej 1 litr dziennie, codziennie... 
W pamięci mojej pozostanie smak mleka, prosto od krowy, cieplutkie z pianką, pachnące trawą, sianem, wiaderko ocynkowane i wymiona, z których te mleko wytryskiwało, i ogon krowy, który przy zadzie ciągle się ruszał, odgłos żucia krowy podczas dojenia .... tylko, że to była też inna krowa, jadła trawę na łące, na niej spędzała cały dzień, żując trawę, czy co tam jej na tej łące wpadło, nikt tam jej nic nie wstrzykiwał, nie wlewał, dziur w brzuchu nie robił... mleko gotowe to było takie, co przy płocie, przy sklepie we wsi, na drewnianym stole, w wielkich kanistrach stało, od pobliskiego gospodarza... 
Teraz jak myślę o mleku, to głównie widzę karton na półce w sklepie. I od takiego zaczęły się nasze problemy.
Więc nie pijemy mleka krowiego sklepowego i jest nam dobrze, choć Mężowi może trochę mniej, a on uparty jest niesłychanie, więc jest ten 1 litr, przemycany tak bym nie widziała, pity po kryjomu, 1 litr... na miesiąc. Ja udaję, że nie widzę, bo to jednak świeża sprawa jest, jeszcze nie minął rok, to nadal przełom w Jego życiu, tak mocno ograniczyć, to co uwielbia....
Bez mleka jednak da się żyć.
Do jakiegoś czasu stosowałam zamienniki w formie mleka kokosowego, kupowałam go w puszce w sklepie z działu ze zdrową żywnością, ciesząc się, że zadbałam o zdrowie mojej rodziny.
Do czasu.
Tak całkiem przypadkowo, dowiedziałam się, że wszystko to, co w puszkach wcale ale to w cale takie zdrowe nie jest. Jakieś szaleństwo, naprawdę. Żyjemy w świecie tak przetworzonej żywności, a dodatkowo większość z nas jest tak wszystkiego nieświadoma, że to na pewno, kiedyś w przyszłości odbije się jakąś potężną społeczną kolką. Jak nie światową.
 Im więcej się dowiaduję, tym większy czuję bezsens stojąc przed półką ze "zdrową" żywnością. Teraz jest wielki bum na wszystko, co jest eko, i w większości przypadków te eko, to wcale nie eko. Jak czytam etykiety, to aż się nadziwić nie mogę, że tak można, tak jawnie ludzi oszukiwać.
I przez to wszystko, nie raz pojawia mi się myśl, czytając etykietę i nie doczytując w niej niczego strasznego...  że czy na pewno jest wszystko ok? Żeby mieć 100% pewność, musiałabym wszystko sama tworzyć. Wszystko; żywność i artykuły potrzebne do utrzymania czystości, i pewnie też odzież sama robić, i jeszcze szczoteczki do zębów, papier toaletowy, jakąś kopułę nad domem postawić ze świeżym powietrzem... szaleństwo raz jeszcze :)
 Ale wiem, że są ludzie, którzy tak żyją, samowystarczalni są, nie potrzebne im sklepy, markety... to nie jest realne dla mnie, nie czuję się na siłach, ale mam ich trochę, by choć trochę ograniczyć.

Czy Wiecie, że każde (chyba, że jest zaznaczone inaczej) pożywienie, napój w puszce zawiera bisfenol A*, w skrócie BPA, a co czytam o tym związku, z różnych źródeł, przykładowy tekst podałam na dole przed zdjęciami, w formie linku) to się włos na głowie jeży, jak jesteśmy truci, piszę to ja, do niedawna fascynatka tuńczyka w puszce, pomidorów krojonych w puszce, głównie w okresie jesienno zimowym -  a te pomidory w puszce, w ten sposób przechowywane są szczególnie szkodliwe, bo ich kwaskowatość powoduje, że ów bisfenol szczególnie do nich lgnie. 
Na żadnym puszkowym produkcie nie doczytałam się by zawierało bisfenol, producenci nie mają takiego obowiązku,  zaznaczać na opakowaniu, tak samo jak o innych szkodliwych związkach przedostających się z opakowań. Marzę o produktach z napisem, m.in.: BPA free
Taka ciekawostka; jeżeli kupujecie ryż, kasze w woreczkach, musicie wiedzieć, że podczas gotowania z woreczków wydziela się właśnie ten niebezpieczny związek. Już lepiej gotować na sypko, choć to takie niewygodne.
Bisfenol A to organiczny związek chemiczny, używany do wyściełania metalowych puszek, w przemyśle spożywczym i w tańszych kosmetykach, plastikowych butelkach, produktach wykonanych z plastiku. A to wszystko przedostaje się do żywności, którą jemy. I tak zbierają się toksyny w naszym organizmie powodując choroby...


Spotkałam się z takim osądem w rozmowie ze mną:
- teraz już wszystko jest niezdrowe, pełne chemii...  -  W głosie słychać bezradność totalną, po czym jest cisza, dalej się nic w życiu nie zmienia.
- teraz wszystko jest nie zdrowe, najlepiej nic nie kupować - powiedziane drażliwym oskarżycielskim tonem, wskazującym że adresatem wypowiedzi jest osoba niespełna rozumu, ze jakieś fanaberie ma, wszyscy przecież to kupują jedzą i nic im nie jest, nie umierają od tego... czyżby?
Wiadomo, ze głową ściany nie przebijesz, ale jak Masz siłę wewnętrzną, chęć to dlaczego nie spróbować, choć trochę tego wszystkiego ograniczyć? 
Chodzi o ten wysiłek.
 Na przykład znaleźć rolnika, który szczyci się tym, że nie używa chemii, i nawiązać z nim współpracę, da się , bo taki rolnik to nie jest pan, do którego aby się przedostać trzeba najpierw przejść przez budkę wartowniczą... kupić te warzywa i samemu je przetworzyć, nie wkładać do koszyka gotowe. 
- że to droga impreza, nie stać mnie - hm... w sumie mnie też, gdybym miała tak kupować to, co do tej pory i dodatkowo jeszcze produkty ze zdrowej żywności. Tylko, że w moim koszyku nie znajdą się już mięsa z kopytnych, kartony z sokami, butelki z wodą, puszki, konserwy, gotowe dania, proszki w torebkach, słoiki z czymś, sery, desery, jogurty i inne takie, w koszyku dziwne rzeczy lądują, a Mąż się wścieka bo po moich zakupach otwiera lodówkę, a tam Mu warzywa wyskakują i nic do jedzenia nie ma. No nie ma, trzeba najpierw zrobić.
- że praca, że czasu mało, że go nie ma wcale - i może tak być, nie mnie oceniać, ja sama do niedawna - przyznaję się do tego - zaliczałam się do grupy pierwszej, co tylko wzdycha bezradnie - ale w ostateczności, może okazać się, ze tak naprawdę problemem jest wyłącznie brak chęci.
Chodzi o ten wysiłek, by go podjąć.
Ja go podejmuję i to jest mój wybór. Popełniam nadal błędy, czy raczej chwile słabości... uczę się nadal, ciągle dowiaduję się nowego. 
Zrezygnowałam z puszek i butelek plastikowych.
Przygotowuję sama pasty, jak będą pomidory od gospodarza, albo moje w ogrodzie obrodzą, kupię albo zerwę z krzaka i dam do słoików, do spaghetti, bo moje dzieci uwielbiają, poświęcę ten czas, który będzie nieco dłuższy niż sięgnięcie do półki sklepowej, po mleko w puszce też nie sięgnę więcej, ale ciągle to mój wybór. Całkowicie świadomy.
Zwłaszcza, że na przykład wiem, że zrobienie mleka kokosowego jest tak proste jak mrugnięcie okiem. 
Chodzi tylko o chcenie.


Więcej

Mleko kokosowe

  • Wiórki, płatki kokosowe (najlepiej takie, które pozbawione są dwutlenku siarki)
  • woda
  • blender/gaza/sitko
Przegotowaną, gorącą wodą zalewamy wiórki, jak woda zrobi się trochę chłodniejsza blendujemy, aż do zabarwienia wody na biało. Do miski przez sitko okryte gazą przelewamy zblendowane wiórki i wyciskamy mocno. Czynność powtarzamy od początku, kilkakrotnie. 
Z jednej paczki wiórków kokosowych udaje mi się uzyskać 2l, paczka wiórków pozbawiona dwutlenku siarki kosztuje ok 7 zł, to prawie tyle samo, co za puszkę mleka kokosowego, przy czym puszka ma najczęściej 165 ml. Naprawdę opłaca się robić samemu; wychodzi taniej i zdrowiej.
Gotowe mleko przelewam do szklanych słoiczków, trzymam w lodówce 3 dni, w ciągu których robię kulinarne podboje.
W lodówce zbiera się śmietanka, tworząc tzw. krę... jak na biegunie. Wystarczy ją wymieszać, rozpuszcza się po podgrzaniu.




15 komentarzy:

  1. Ja jeszcze dodam, że takie zmiany (z gotowych produktów na przygotowane w domu) będą mniej odczuwalne gdy będziemy to robić małymi krokami... nie od razu wszystko samemu ale powoli... sama do niedawna wszystko kupowałam gotowe... a teraz dużo sama robię, używam ziół, po prostu jemy lepiej :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak, super, że o tym nadmieniłaś. Przy którymś komentarzu, w poście "kremu na słodko" że bez drobnych kroczków nie byłabym wstanie osiągnąć tego, co jest, na pewno nie byłabym na tym etapie, w którym obecnie jestem. Podejrzewam, że pewnie znowu bym "próbowała". Jakieś 5 lat temu zrezygnowałam z zup w torebkach, kostek, fix-ów i innych takich, i to nie było na zasadzie, nie kupuję i nie jem od dziś, trwało to jednak trochę, zanim całkowicie zaprzestałam. Ciężko jest zrezygnować z czegoś, jak się nie widzi alternatywy, i jest jeszcze ciężej, kiedy otoczenie potępia zmiany. Kiedyś bez tych proszków nie wyobrażałam sobie jedzenia, a dziś nie wyobrażam sobie zrobić obiad z czegoś takiego. Czuję niesamowitą frajdę, bo wiem, że nim minie rok, ja nauczę się czegoś nowego, wprowadzę kolejną pozytywną zmianę w swoim życiu. I już coś się szykuje na horyzoncie, widzę To :)
      I właśnie te zioła, ile ziół odkrytych! A Wiesz, bardzo mnie ciekawi, jakie najczęściej przyprawy używasz w kuchni? Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Czasami używam mleka kokosowego w mojej kuchni, ale sama jeszcze nie robiłam. Bardzo chętnie wypróbuję Twój przepis, bo wydaje się niezbyt skomplikowane, a na pewno dużo lepsze niż to kupione :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że na początku może rozczarować konsystencja, mleko puszkowe jest gęste, zbite niekiedy, a mleko własnej roboty, to mleko plus zaskorupiały tłuszcz (kra, o której pisałam). Warto się samemu przekonać :)

      Usuń
  3. hehe, skąd ja to znam :) Doskonale to ujęłaś, chodzi o chcenie. Od dawna staram się robić w kuchni ręcznie to, co da się zrobić, unikam przetworzonych produktów, czytam składy, staram się wiedzieć, co jemy (co niestety nie znaczy, że nie zdarza mi się sięgnąć po "niezdrowe" jedzenie, też ciągle się uczę) :) I ile razy spotykam się z czymś w rodzaju pobłażania i kpiny (?) w moim kierunku kiedy o tym mówiłam:) Jak kiedyś powiedziałam znajomym, że sama zrobiłam mleczko kokosowe, bo te puszkowe, które znalazłam w jakieś biedronce czy innym lidlu mają kiepski skład, popatrzyli na mnie jak na kosmitę, który wymaga leczenia psychiatrycznego (serio!) :D Jeśli ludziom się nie chce, to jest ich sprawa i ich wybór, ale dlaczego odnoszą się do mojego *innego* podejścia do żywienia tak negatywnie? Nie mówię, że muszą iść moim śladem, jeśli nie chcą, ale czy nie mogą z uśmiechem zaakceptować tego, że są ludzie, którym się chce odrobinkę bardziej wysilić? :D Masz 100% racji, współpraca z rolnikiem nie jest wcale rzeczą niemożliwą, a często taki rolnik (mówię tu o drobnych gospodarstwach) będzie się cieszył, że ma stały zbyt, nawet niewielki! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. .... Może dlatego, że obawiają się tego, iż zechcesz spróbować nawrócić? :) Lęk przed zmianami, strach przed możliwością popełnienia błędu, obawa przed pierwszym krokiem też może być siłą blokującą. Niektórzy nie potrafią inaczej zareagować, jak agresywnie... taki pech. I dla nich i dla Ciebie. I dla mnie i dla Wszystkich. Bo o ile fajniej by było, gdyby reakcja była taka: "Łał! serio? To tak można? Muszę też spróbować, Dzięki!" albo " Łał! Serio? To tak można? Czuję, że to nie dla mnie, ale Tobie życzę powodzenia!"
      Szkoda, że tak się zrobiło, że aby zjeść normalne jabłko i ziemniaki, marchewkę, to trzeba się najpierw naszukać i nakombinować... Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. być może ;) aczkolwiek nigdy nikogo nie nawracam, bo sama nie lubię być nawracana ;) moi znajomi raczej to wiedzą :D Dokładnie o to mi chodzi ;) Ile fajniej byłoby, gdyby ludzie woleli współpracować ze sobą i otworzyć się na wzajemną różnorodność, zamiast reagować wrogością, zawłaszcza na tak drobne rzeczy :) Aaale, temat rzeka :)
      A to niestety prawda :(

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Zachęcam, może taki sposób nie spasować, ale warto sprawdzić i wyrobić samemu opinię. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  5. Staram się, odkąd pamiętam, kupować jak najmniej przetworzonej żywności, bo nie chcę permanentnie podtruwać siebie i swojej rodziny. Niestety, nie zawsze mam czas, więc i pomidory z puszki, i mleko kokosowe i in.produkty puszkowane bywają używane w mojej kuchni. Koniecznie muszę samodzielnie przygotować mleko kokosowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie koniecznie :) Ten brak czasu jest straszny, naprawdę potrafi stłamsić największe chęci. Mnie najbardziej pomaga wizualizacja, być może za bardzo rozdmuchaną mam tę wyobraźnię, ale jak tylko w mojej głowie pojawi się wyobrażenie, jak do środka, do mojego organizmu trafiają takie składniki niezdrowe, jak to się tam odkłada, osiada, gnije, jątrzy.... to nawet promocja nie pomoże :):):)

      Usuń
  6. Wow dziekuje za przepis :) przeraża mnie ilość chemii w jedzeniu, w okłamywaniu nas przez koncerny. Niestety przez zanieczyszczone powietrze nawet nasza ogrodkowa żywność nie jest taka jak dawniej. Dziadek mowil ze kiedys pomidory z ogrodka potrafily stać tygodnie na oknie na zewnątrz w pełnym sloncu i nic im nie bylo a teraz chwila i gnija. U mnie ok dziekuje ze pytasz :) jesli chodzi o kartki swiateczne na blogu zapisalam sie na sal kartki bozonarodzeniowe caly rok, dlatego co chwile sie u mnie pojawiają :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, co piszesz przypomniało mi te wszystkie żółte pomidory z czasów dzieciństwa, co na parapecie w kuchni były, na gazecie leżały i nabierały kolorów, pachniały nieziemsko. Pamiętam też jak zrywałam prosto z krzaka, posypywałam solą i wcinałam, wystarczyło wytrzeć ten pomidor o fartuszek.
      I faktycznie, co roku sadzę pomidory, sądziłam, że to od nadmiaru wody, czy coś tam się do nich dostało, bo przecież nie stosuję oprysku, ale jak spadnie mi jakiś na ziemię, a nie wygląda na zainfekowany, to najczęściej, na tym parapecie to nawet nie zdąży nabrać kolorów a gnije....
      No to dalszej wytrwałości, to będzie dość ciekawe doświadczenie, podejrzewam, haftować Św. Mikołaja przy 35 stopniach w cieniu :):):)

      Usuń
  7. Napisane w punkt ...świat zwariował na punkcie zdrowej żywności ...też to przerabiam ...a jak nie mam na to wszystko czasu to jem jajka i sałatę :)) i pomyśleć że naszym babciom ugotowanie obiadu zajmowało pół dnia ...nakarm drób , oporządż, złap, zabij , oskub i ugotuj ...dlatego nasze babcie nie spełniały się ...brak czasu i sił ;-)) ja nie potrafię tego wszystkiego pogodzić ,ale staram się ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy czym dziwne rzeczy się dzieją, bo coś, co powinno być naturalne, mam na myśli, spożycie zdrowego posiłku, jest traktowane jak luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić.
      ... szacunek do tych Babć wielki... bo i ja nie potrafię tego wszystkiego pogodzić, choć też się staram :):):)

      Usuń

Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger