Rodzeństwo
U nas, mniej więcej wygląda to tak:
- Przemeeeeeekkkkk!!!! - ciszę w domu przerywa wrzask Martyny
- Martyyyyna - z naciskiem na "y", tonem pouczającym lekko niecierpliwym odpowiada Przemek - nie lubię Ciebie!
- Sam się nie lub!
- Nie możesz tak mówić!
- Bier się stąd!
- Sama się bier!
Następuje cisza, a po niej:
Aaaaaaa!!!!! - płacz
Najpierw Przemka potem Martyny, rzadko odwrotnie, ale bywa.
Myślę sobie... zaczyna się - podnoszę oczy do nieba, napotykam sufit- nie wtrącaj się kobieto, niech se głowy pourywają ale nie wtrącaj się - myślę sobie, choć ciężko tak, bo płacz jednego i drugiego coraz donośniejszy... w którymś momencie popełniłam błąd... błąd wychowawczy jak nic. Tylko, w którym momencie?
Do moich uszu dociera - Powiem mamie! - i już wiem, że to spokojne krojenie warzyw do zupy, w uduchowionej atmosferze nie będą, kłótnia przenosi się do kuchni.
... jak jestem gdzieś z koleżankami czy podczas spaceru spotykam znajomych, to ich dzieci zawsze takie spokojne, stoją przy rodzicach, słuchają, nie słuchają ale czekają, a Te moje jak wiatr...
Największą gwiazdą to jest jednak Martyna, ogniki szaleństwa najbardziej świecą w Jej oczach.... jakiś czas temu spotkałyśmy Julkę, koleżankę Martyny... dziewczynka zdołała ledwo odwrócić głowę, moja w tym czasie kończyła kolejne kółko wokół niej, machając przy tym nogami, rękoma i językiem. Bez opamiętania. Widać, że koleżanka lekko oszołomiona była.
... Podnoszę wzrok z nad deski, patrzę na syna. Po policzkach spadają Mu wielkie grochy... musiała Nim nieźle potrząsnąć - myślę sobie - już miałam jakoś skomentować sytuację, ale nagle przypomniało mi się, że ostatnim razem, miałam okazję zobaczyć jak Młody spadł z krzesła i zrzucił całą winę na siostrę, choć widziałam, że nic nie zrobiła, stała tylko koło niego - więc znowu zaczynam kroić, z miski biorę umytą marchewkę, kroję w słupki - Noooo... misiaki... co tam? - pytam przeciągając głoski, lekko znudzonym tonem... kroję dalej... Młoda podkłada mi pod oczy palec:
- Zobacz! - zapłakana woła - zobacz co mi zrobił!
Patrzę, nie widzę, odchylam się nieco, bo jednak ten palec za szybko mi przed oczami się pojawił, patrzę... nadal nic nie widzę
- Nie widzę, gdzie? -pytam
- Tu! - zdenerwowałam Ją bardziej... nachylam się jeszcze raz, przypatruję się w miejsce, które wskazała... widzę jednak, taką półmilimetrową rankę... jak ukłucie igłą... A hałas taki był jakby jakieś zwierzę zarzynano, przez chwilę gorąco mi się zrobiło, ze strachu, że jakaś krzywda Im się stała, oko zranione, włosy z głowy wyrwane.... dzieciom krzywda się dzieje a ja sobie kroję zamiast ratować...
Taka ranka... choć bywało gorzej, kiedyś Młoda pokazała ponad przegubem swojej ręki, pełne uzębienie brata. On też bywał nieźle poharatany...
Kiedy badam palec Martyny, Przemek w tym czasie ściska swoje ramie i pokazuje mi, co siostra z nim robiła... szaleństwo.
Dobra, prostuję się, biorę oddech:
- Słuchajcie, emocje Was przerosły, proponuję abyście wyszli mi z tej kuchni poszli sobie gdzieśśśśś... gdzieś, gdzie będziecie mogli dojść miedzy sobą do porozumienia, dobrym wyjściem jest też abyście się przeprosili, bo jednak nie wolno robić nikomu krzywdy... tak Przemek? - patrzę na syna, czekam aż kiwnie głową, że rozumie... kiwa spokojniejszy... patrzę na córkę, też kiwa, ale widać, że z chęcią powiedziałaby co innego, trudno... Idą.
Jestem sama w kuchni. Dopadają mnie myśli, że jednak mogłam tę sytuację lepiej rozwiązać, inaczej powiedzieć, mądrzej... Huk drzwi do pokoju Martyny przerywa moje myśli - Nie zbliżaj się do mnie! - słyszę przygłuszony nieco głos córki. Odchylam się, widzę jak Młody stoi jeszcze przed zamkniętymi drzwiami, zatrzasnęła Mu przed nosem... nagle płacz wielki, biegnie do swojego pokoju, oczami wyobraźni widzę, jak rzuca się na łóżko i płacze... słyszę odgłos miękkiego upadania na materac... Oooo - myślę sobie - to już z górki, zaraz będą się przepraszać, i spokój na 2, 3 tygodnie, aż do następnego razu.
W każdym pokoju cisza, zdążyłam nastawić wodę na zupę, włożyłam wszystkie składniki, wzięłam się za mycie, kiedy słyszę pukanie do drzwi Martyny
- .... Martyna? - cichy, przepraszający głos
-....
- Martyna? - nie poddaje się
Drzwi się otwierają, Młoda rzuca Mu się w ramiona, przeprasza, więcej nie słyszę i nie widzę, bo zamknęli się w pokoju...
I mniej więcej wygląda to też tak:
Słyszę szuranie i głośne sapanie, Przemek ciągnie krzesełko ze swojego pokoju do pokoju siostry, udaje się. Potem biegnie z powrotem, słychać tupot szybko biegnących małych stópek, przekładanie książek z jednego miejsca w drugie, przebiera, wybiera te najciekawsze, biegnie z powrotem, z rękoma pełnymi książek. Na krzesełku obok Jej łóżka siada, poprawia Jej kołdrę jeszcze raz, otwiera książkę... czyta. A Ona leży chora, z gorączką, okładem na czole.... i słucha...
... Młody na rowerze za bardzo się rozpędził, źle wymierzył i upadł, Młoda podbiega do niego, rękawem swojej bluzki wyciera Mu łzy - Nie płacz - mówi - kochanie, Martynka zaraz Ci pomoże, zobacz - podnosi go z ziemi, otrzepuje piach ze spodni, rączki oczyszcza z drobnych kamyczków - widzisz, już dobrze... Musisz uważać, musisz być bardziej ostrożny, Martynka bardzo Cię kocha, wiesz? - i przytulają się do siebie, z całych sił, mocno.
- Przemeeeeeekkkkk!!!! - ciszę w domu przerywa wrzask Martyny
- Martyyyyna - z naciskiem na "y", tonem pouczającym lekko niecierpliwym odpowiada Przemek - nie lubię Ciebie!
- Sam się nie lub!
- Nie możesz tak mówić!
- Bier się stąd!
- Sama się bier!
Następuje cisza, a po niej:
Aaaaaaa!!!!! - płacz
Najpierw Przemka potem Martyny, rzadko odwrotnie, ale bywa.
Myślę sobie... zaczyna się - podnoszę oczy do nieba, napotykam sufit- nie wtrącaj się kobieto, niech se głowy pourywają ale nie wtrącaj się - myślę sobie, choć ciężko tak, bo płacz jednego i drugiego coraz donośniejszy... w którymś momencie popełniłam błąd... błąd wychowawczy jak nic. Tylko, w którym momencie?
Do moich uszu dociera - Powiem mamie! - i już wiem, że to spokojne krojenie warzyw do zupy, w uduchowionej atmosferze nie będą, kłótnia przenosi się do kuchni.
... jak jestem gdzieś z koleżankami czy podczas spaceru spotykam znajomych, to ich dzieci zawsze takie spokojne, stoją przy rodzicach, słuchają, nie słuchają ale czekają, a Te moje jak wiatr...
Największą gwiazdą to jest jednak Martyna, ogniki szaleństwa najbardziej świecą w Jej oczach.... jakiś czas temu spotkałyśmy Julkę, koleżankę Martyny... dziewczynka zdołała ledwo odwrócić głowę, moja w tym czasie kończyła kolejne kółko wokół niej, machając przy tym nogami, rękoma i językiem. Bez opamiętania. Widać, że koleżanka lekko oszołomiona była.
... Podnoszę wzrok z nad deski, patrzę na syna. Po policzkach spadają Mu wielkie grochy... musiała Nim nieźle potrząsnąć - myślę sobie - już miałam jakoś skomentować sytuację, ale nagle przypomniało mi się, że ostatnim razem, miałam okazję zobaczyć jak Młody spadł z krzesła i zrzucił całą winę na siostrę, choć widziałam, że nic nie zrobiła, stała tylko koło niego - więc znowu zaczynam kroić, z miski biorę umytą marchewkę, kroję w słupki - Noooo... misiaki... co tam? - pytam przeciągając głoski, lekko znudzonym tonem... kroję dalej... Młoda podkłada mi pod oczy palec:
- Zobacz! - zapłakana woła - zobacz co mi zrobił!
Patrzę, nie widzę, odchylam się nieco, bo jednak ten palec za szybko mi przed oczami się pojawił, patrzę... nadal nic nie widzę
- Nie widzę, gdzie? -pytam
- Tu! - zdenerwowałam Ją bardziej... nachylam się jeszcze raz, przypatruję się w miejsce, które wskazała... widzę jednak, taką półmilimetrową rankę... jak ukłucie igłą... A hałas taki był jakby jakieś zwierzę zarzynano, przez chwilę gorąco mi się zrobiło, ze strachu, że jakaś krzywda Im się stała, oko zranione, włosy z głowy wyrwane.... dzieciom krzywda się dzieje a ja sobie kroję zamiast ratować...
Taka ranka... choć bywało gorzej, kiedyś Młoda pokazała ponad przegubem swojej ręki, pełne uzębienie brata. On też bywał nieźle poharatany...
Kiedy badam palec Martyny, Przemek w tym czasie ściska swoje ramie i pokazuje mi, co siostra z nim robiła... szaleństwo.
Dobra, prostuję się, biorę oddech:
- Słuchajcie, emocje Was przerosły, proponuję abyście wyszli mi z tej kuchni poszli sobie gdzieśśśśś... gdzieś, gdzie będziecie mogli dojść miedzy sobą do porozumienia, dobrym wyjściem jest też abyście się przeprosili, bo jednak nie wolno robić nikomu krzywdy... tak Przemek? - patrzę na syna, czekam aż kiwnie głową, że rozumie... kiwa spokojniejszy... patrzę na córkę, też kiwa, ale widać, że z chęcią powiedziałaby co innego, trudno... Idą.
Jestem sama w kuchni. Dopadają mnie myśli, że jednak mogłam tę sytuację lepiej rozwiązać, inaczej powiedzieć, mądrzej... Huk drzwi do pokoju Martyny przerywa moje myśli - Nie zbliżaj się do mnie! - słyszę przygłuszony nieco głos córki. Odchylam się, widzę jak Młody stoi jeszcze przed zamkniętymi drzwiami, zatrzasnęła Mu przed nosem... nagle płacz wielki, biegnie do swojego pokoju, oczami wyobraźni widzę, jak rzuca się na łóżko i płacze... słyszę odgłos miękkiego upadania na materac... Oooo - myślę sobie - to już z górki, zaraz będą się przepraszać, i spokój na 2, 3 tygodnie, aż do następnego razu.
W każdym pokoju cisza, zdążyłam nastawić wodę na zupę, włożyłam wszystkie składniki, wzięłam się za mycie, kiedy słyszę pukanie do drzwi Martyny
- .... Martyna? - cichy, przepraszający głos
-....
- Martyna? - nie poddaje się
Drzwi się otwierają, Młoda rzuca Mu się w ramiona, przeprasza, więcej nie słyszę i nie widzę, bo zamknęli się w pokoju...
I mniej więcej wygląda to też tak:
Słyszę szuranie i głośne sapanie, Przemek ciągnie krzesełko ze swojego pokoju do pokoju siostry, udaje się. Potem biegnie z powrotem, słychać tupot szybko biegnących małych stópek, przekładanie książek z jednego miejsca w drugie, przebiera, wybiera te najciekawsze, biegnie z powrotem, z rękoma pełnymi książek. Na krzesełku obok Jej łóżka siada, poprawia Jej kołdrę jeszcze raz, otwiera książkę... czyta. A Ona leży chora, z gorączką, okładem na czole.... i słucha...
... Młody na rowerze za bardzo się rozpędził, źle wymierzył i upadł, Młoda podbiega do niego, rękawem swojej bluzki wyciera Mu łzy - Nie płacz - mówi - kochanie, Martynka zaraz Ci pomoże, zobacz - podnosi go z ziemi, otrzepuje piach ze spodni, rączki oczyszcza z drobnych kamyczków - widzisz, już dobrze... Musisz uważać, musisz być bardziej ostrożny, Martynka bardzo Cię kocha, wiesz? - i przytulają się do siebie, z całych sił, mocno.
Fajne masz dzieciaczki, a to, że się kłócą i czasami biją - tak to bywa z rodzeństwem, ale jedno bez drugiego żyć by nie mogło :) Kto się czubi ten się lubi :)
OdpowiedzUsuńkto się czubi ten sie lubi :)
OdpowiedzUsuńPodsumowanie opowieści po prostu rozczulające :) i piękne.
OdpowiedzUsuńWspaniałe dzieciaki, prawdziwa braterska miłość:)
OdpowiedzUsuńAch ta wspaniala relacjai oddanie miedzy rodzeństwem. U mnie to byly bojki klotnie i w ogóle rany takie ze szok czasami. Gratuluje pociech :)
OdpowiedzUsuń... i jak tam? Po tylu latach? Nadal mocno zżyci Jesteście?
UsuńRodzeństwo..skąd ja to znam ;)
OdpowiedzUsuńPoklepując Cię po plecach napiszę tylko, że u mnie wcale nie jest łatwiej. Bawiąc się z Wojtkiem udaję samochodzik, by za moment zmienić kanał nadawania, kiedy córka podsuwa mi zeszyt z geografii i pyta o warstwy ziemi ;)))