W 2017 roku postanowiłam malować. Tak na poważnie. Wcześniej, powoli rezygnowałam z innych technik artystycznych na rzecz malowania właśnie. Teraz już wiem, że to była najlepsza twórcza decyzja.
Obecnie jest rok 2020 i mogę powiedzieć Wam, że nie zrezygnowałam z postanowienia, że mi się jednak udało. Wydaje mi się to nieprawdopodobne, te malowanie, tyle lat, regularne tworzenie coś na papierze. Na początku roku 2017 obiecałam sobie, ze zrobię jedną ilustrację na miesiąc (czyli 12 na rok) wydawało mi się, że jest to wyzwaniem... w sumie było, byłam na początku drogi przecież, w 2018 roku namalowałam 13 prac... ale teraz, kiedy minął rok 2019, kiedy namalowałam w tym roku -uwaga - ponad 100! ilustracji, to już naprawdę nie wiem, co myśleć :);):)
Dość ciekawy przeskok, czyż nie? Jeżeli 12 ilustracji na rok to wyzwanie, to kilkadziesiąt to już szaleństwo.
Akwarele
W 2017 roku, nie wiedzieć czemu, próbowałam swoich sił z akwarelami... napisałam "nie wiedzieć czemu", ponieważ wcześniej malowałam akrylami i pamiętam, jak ta technika w malarstwie mi się podobała. Namalowałam na wydmuszkach jajek gęsich i bombkach styropianowych, głównie pejzaże, wystarczyło się przecież przerzucić na większy format, ale zrezygnowałam z akryli na rzecz akwareli. Jak ja narzekałam! Nic mi się w akwarelach nie podobało na początku, aż do pewnego momentu, gdy coś zaczęło wychodzić, bo oczywiście nie poddałam się, malowałam dalej. Podejrzewam, że to właśnie wcześniejsze doświadczenia z akrylami, wymusiło sytuację, że tak samo zaczęłam malować akwarelami, stąd nazwijmy to - precyzja w moich ilustracjach. I tak minęło 3 lata, tak zostałam wciągnięta w akwarelowy świat. To, co na początku mi przeszkadzało, do czego nie mogłam się przez dłuższy czas przyzwyczaić - dopasowanie ilości wody, im jej więcej tym mniejszą kontrolę miałam, nie do końca byłam pewna, jaki będzie końcowy efekt, nawet to, że farby mieszały się w sposób niekontrolowany - po czasie przestało uwierać a za to cieszyć.
Jest jeszcze jedna sprawa, dość znacząca, która pogłębia różnicę między akwarelami a akrylami.
Porządek
Teraz jak spróbowałam swoich sił (dziwnie to brzmi, zważywszy, że od nich waśnie zaczęłam malowanie), stwierdzam, że akwarele są czyściutkie. Mało bałaganu, łatwiej o porządek, nie trzeba za wiele przy sobie mieć elementów, sprzątanie po sobie jest szybsze... farby akwarelowe są małe i najczęściej zamknięte w pudełeczka. Nie pudła. Pamiętam, że to właśnie bardzo mnie zaskoczyło na początku, kiedy kupiłam sobie pierwsze farby akwarelowe. Zapłaciłam za nie 80 zł, przez internet, i kiedy przyszły, byłam mocno zdumiona, że takie małe coś tyle pieniędzy mnie kosztowało?! :)
Teraz, zdarza mi się kupić jedną farbkę za 100 zł, i nie uważam, że to bardzo dużo - to znaczy oczywiście jest - ale piszę to, bo chcę zaznaczyć, że farby akwarelowe, są niesamowicie wydajne! Wiem, że inwestując w drogi kolor, tak naprawdę nie tracę a zyskuję. To zakup na baaaardzo długie lata. I to jest niesamowite w akwarelach - przede wszystkim dla osoby, która przerzuciła się z akryli. Moje pierwsze farby akwarelowe, które kupiłam 3 lata temu, a korzystam z nich nieustannie, mają się nadal świetnie. Dokupiłam dwa razy tylko biały kolor, bo on jest podstawą (dla mnie) do tworzenia większości kolorów.
Czuję się pewnie w tym temacie - akwarelowym - a pamiętam, że miałam myśl na początku, że się chyba nie polubimy :)
Ostatnio... Jak przez mgłę, niczym przebłyski dochodziły do mnie wspomnienia o akrylach - muśnięcia farbą, mieszanie kolorów, ślizg pędzla, po powierzchni (cudowne), że to było bardzo przyjemne uczucie. Pełna kontrola nad kolorem.
W ubiegłym tygodniu, powiedziałam sobie: Próbuję!
Akryle
Więc spróbowałam.
To jest niesamowite, jak spostrzeganie mi się zmieniło przesz te trzy lata. Ten powyższy obrazek, to była dla mnie męczarnia, bardzo ciężko było mi się przestawić na akryle, był nawet moment, kiedy przeszła myśl, czy abym sobie tę satysfakcję z malowania akrylami, nie wymyśliła? Bo to niemożliwe aby mi się podobało. Ale potem przypomniałam sobie wydmuszki jaj gęsich, te pejzaże.... no musiało mi się podobać malowanie tymi farbami!
Wydmuszki -pejzaże
Nie potrafiłam trafić w kolor, tutaj każde pociągniecie pędzla ma znaczenie, nie ma mowy o przypadkowości (och!!! akwarele ❤), okazuje się, że to zupełnie inny sposób malowania. Dałam sobie odpocząć od złych myśli - że marna ze mnie malarka - pierwszą pracę skazałam na zatracenie, jako próbę przyzwyczajenia się, przypomnienia metody malowania.
Zauważyłam też jedną - dość znaczącą - w stosunku do akwareli, mianowicie... By malować akrylami potrzebuję osobnego stanowiska pracy. Moje biureczko - choć pojemne (zwykłe deski połączone ze sobą, całość w rozmiarze 130 cm x 81 cm), nie nadaje się do malowania akrylami. Bo o ile akwarele wymagają wyłącznie płaskiego blatu i krzesła, tak akwarele wręcz przeciwnie.
Nie mieściłam się! I to było dla mnie frustrujące, nie pozwalało mi się skupić wyłącznie na malowaniu, jedna tubka, druga, trzecia, piąta i dwunasta, pędzle, które brudzą i blat (podłożyłam papiery na blacie, które przesuwały się przy nierozważnym ruchu, bo ostatnie, co mym chciała aby zapaskudzić deski, wiem, że do malowania akrylami, wystarczy stary odrapany stół, gdzie przypadkowe wylanie farby nie będzie bolało - podejrzewam, że to samo się będzie tyczyć farb olejnych) i dłonie! Tak upaskudzone. Zapomniałam, jak ciężko się zmywa farby z dłoni i pędzli - w porównaniu z akwarelami oczywiście.
Normalnie mną zatrzęsło, bo... bo ten bałagan, który w niemal sekundę powstał... malowanie na płasko akrylami jest niezupełnie wygodne, nie widać, jak by to nazwać? pełnego wglądu w pracę, perspektywę... o tak właśnie. Perspektywę. O ile jeszcze format A4 i mniejsze, można wymęczyć na płasko, tak większe to inna sprawa... Poza tym, przy akrylach potrzebuję się ruszać, odejść, przybliżyć się, sięgnąć swobodnie do farb, nie bojąc się, że rozchlapię wodę, pryśnie farba i tak dalej...
I tak, o ile przy akwarelach potrzebuję blat i krzesło i nic więcej (zupełnie wystarczy mi ten kącik w rogu pokoju) tak przy akrylach potrzebuję więcej miejsca, a brak odpowiedniego stanowiska pracy, nie tyle co uniemożliwia (jak ktoś chce to sobie poradzi), ale przydusza. Nie ma nic bardziej zabijającego twórczość jak przyduszanie...
I co teraz?
Nie chcę dokonywać wyboru, akwarele czy akryle? To zbyt bolesne rezygnować z którejś z technik. Nie chcę takiej decyzji podejmować. Fakt jest taki, że czuję się pewnie przy akwarelach, opanowałam (w miarę) tę technikę i jest mi z nią dobrze, ale też ciągnie mnie do akryli (i uważam, że to też kwestia opanowania techniki) do zupełnie innego odczuwania wolności w malowaniu. Chcę też poczuć satysfakcję z ich korzystania. Poza tym, gdzieś w środku, we mnie, czuję to, siedzi jakaś siła twórcza, która czeka, aż ja odkryję, czuję że jestem blisko, krążę w okół niej. Potrzebuję się zatracić aby ją odkryć. Potrzebuję zamknąć się w pomieszczeniu, które będzie wyłącznie przeznaczone do tego i malować malować i malować. Nie ma innej możliwości by odkryć swój potencjał.