Nasz niedzielny spacerek
Z Ustronia weszliśmy na Małą Czantorię potem na Dużą Czantorię, wyciągiem krzesełkowym w dół, i kolejne kilometry do Ustronia. Ogólnie przeszliśmy 14 kilometrów, Przemek zrobił 26 990 kroków (miał przytroczony do paska krokomierz), Martyna miejscami biegła, tak jej się spodobało.
Szliśmy żółtym szlakiem, droga od początku pięła się w górę, miejscami było ciężko, ale wszyscy wzajemnie się dopingowaliśmy.
Oczywiście było jęczenie, na początku, bo głodni - w związku z czym był przystanek, pół godziny po rozpoczęciu wędrówki - później, milionowe "jak długo jeszcze?", Martyna przysiadała chyba na każdym pniu, jaki napotkała po drodze, potem jak ręką odciął, wciągnęły się w kolejne kroki, widoki w okół siebie, jak dowiedziały się, że przed nami wyciąg krzesełkowy, powróciło "Jak długo jeszcze?" ale już zupełnie w innym tonie :)
To jest nasza druga podróż w góry, Pierwsza wyprawa górska, którą możecie zobaczyć pod powyższym linkiem, sądziłam, że będzie ostatnią w tym sezonie, jednak prognozy zapowiadały, że poprzednia niedziela jest ostatnią taką ciepłą w tym roku, żal byłoby nie skorzystać...
I jestem pewna, że przed nami wiele takich podróży... Z każdej będziemy bogatsi w doświadczenia - tak mi się to widzi - będziemy mieć większą wiedzę, na temat naszych możliwości, zbliży nas bardziej, liczę, że moje dzieci nasiąkną wędrówkami, aktywnym trybem życia.
Nauczą się kultury wędrowania.
Nie byliśmy jedynymi rodzicami z dziećmi, widziałam kilka maluszków, w wieku Przemka... Pewnego pana, który sam szedł z dziećmi, na plecach na nosidełku niósł jednego malca, a dwójka biegała w okół jego nóg, wyglądał na bardzo radosnego, chyba jedno z pociech powiedziało coś wyjątkowo zabawnego...
Widziałam pewną panią, na drodze między Małą Czantorią a Dużą... szła w butach na koturnie, dżinsach i wizytowej białej bluzeczce, przez pierś przewieszoną miała drobną skórzaną torebeczkę, buty a la sandały, na rzemykach, wrzynały się w skórę stóp, zbliżaliśmy się wszyscy do stromego, kamienistego wzniesienia... myślę, że było jej bardzo ciężko, że paseczki, które wrzynały się w skórę stóp nie było przyjemne, choć może się mylę, bo kiedy ją mijałam była w radosnym nastroju... różnych ludzi można spotkać na ścieżce...
Z ostatniej, niedzielnej wyprawy natomiast wyniosłam jedną lekcję, która na pierwszym miejscu przychodzi mi na myśl - przydałby się nam koc z ochronną warstwą, co by można było na jakiejś polanie spocząć, nasycić się w spokoju widokami.
Szliśmy żółtym szlakiem, droga od początku pięła się w górę, miejscami było ciężko, ale wszyscy wzajemnie się dopingowaliśmy.
Oczywiście było jęczenie, na początku, bo głodni - w związku z czym był przystanek, pół godziny po rozpoczęciu wędrówki - później, milionowe "jak długo jeszcze?", Martyna przysiadała chyba na każdym pniu, jaki napotkała po drodze, potem jak ręką odciął, wciągnęły się w kolejne kroki, widoki w okół siebie, jak dowiedziały się, że przed nami wyciąg krzesełkowy, powróciło "Jak długo jeszcze?" ale już zupełnie w innym tonie :)
To jest nasza druga podróż w góry, Pierwsza wyprawa górska, którą możecie zobaczyć pod powyższym linkiem, sądziłam, że będzie ostatnią w tym sezonie, jednak prognozy zapowiadały, że poprzednia niedziela jest ostatnią taką ciepłą w tym roku, żal byłoby nie skorzystać...
I jestem pewna, że przed nami wiele takich podróży... Z każdej będziemy bogatsi w doświadczenia - tak mi się to widzi - będziemy mieć większą wiedzę, na temat naszych możliwości, zbliży nas bardziej, liczę, że moje dzieci nasiąkną wędrówkami, aktywnym trybem życia.
Nauczą się kultury wędrowania.
Nie byliśmy jedynymi rodzicami z dziećmi, widziałam kilka maluszków, w wieku Przemka... Pewnego pana, który sam szedł z dziećmi, na plecach na nosidełku niósł jednego malca, a dwójka biegała w okół jego nóg, wyglądał na bardzo radosnego, chyba jedno z pociech powiedziało coś wyjątkowo zabawnego...
Widziałam pewną panią, na drodze między Małą Czantorią a Dużą... szła w butach na koturnie, dżinsach i wizytowej białej bluzeczce, przez pierś przewieszoną miała drobną skórzaną torebeczkę, buty a la sandały, na rzemykach, wrzynały się w skórę stóp, zbliżaliśmy się wszyscy do stromego, kamienistego wzniesienia... myślę, że było jej bardzo ciężko, że paseczki, które wrzynały się w skórę stóp nie było przyjemne, choć może się mylę, bo kiedy ją mijałam była w radosnym nastroju... różnych ludzi można spotkać na ścieżce...
Z ostatniej, niedzielnej wyprawy natomiast wyniosłam jedną lekcję, która na pierwszym miejscu przychodzi mi na myśl - przydałby się nam koc z ochronną warstwą, co by można było na jakiejś polanie spocząć, nasycić się w spokoju widokami.
Wspaniała wyprawa! Fajnie, że przyzwyczajacie dzieci do aktywnego spędzania wolnego czasu :).
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że to dobry pomysł, bardzo bym chciała aby brały życie pełnymi garściami, kiedy będą już dorosłe. Podróżując, choćby zwiedzając najbliższe otoczenie, z każdym takim wyjazdem stają się bogatsi wewnętrznie. Mocno w to wierzę :)
UsuńCudowne widoki-uwielbiam góry!
OdpowiedzUsuńDla Ciebie, to chyba chleb powszedni?
UsuńWyjeżdżać z dziećmi w góry zaczęliśmy, gdy młodsza córka miała niespełna 2 lata. Zaczynaliśmy od Karpacza i wędrówek karkonoskimi szlakami. Bywało, że robiliśmy kilkanaście kilometrów dziennie.
OdpowiedzUsuńGdy dziewczyny były starsze co roku jeździliśmy do Zakopanego. Pamiętam ich zdziwienie, gdy schodzący ze szlaku zupełnie obcy ludzie mówili nam "cześć" lub "dzień dobry". Potem już wiedziały, że ten zwyczaj powitania "ludzi gór" to, najprościej ujmując, przejaw kultury górskiej. Od tego momentu pierwsze witały górskich wędrowców.
Córki, choć dziś już mają swoje rodziny, z wielką przyjemnością wracają w tamte miejsca. Miłość do gór przekazują swoim pociechom.
Wspólne wyjazdy z dziećmi są niezwykle ważne, choć są i tacy, którzy twierdzą, że to udręka i wolą siedzieć w domu. A przecież oprócz tego, że można poznać nowe ciekawe miejsca, to jest to okazja do budowania jeszcze silniejszych więzi.
Z pewnością Twoje dzieci, mimo wypowiadanych często słów - jak długo jeszcze? - są Ci bardzo wdzięczne.
Serdecznie pozdrawiam:)
Nie chciałabym aby moja rodzina była rodziną kanapową.Tak właśnie sobie wyobrażam, że gdy będą dorosłe, wracać będą, ciesząc się z aktywności i przekazywać radość z podróżowania swoim pociechom.
UsuńPozdrawiam również! :)
Swietny pomysl z altywnym spedzaniem wolnego czasu ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie! :);):)
Usuń