Dni świąteczne

Dni świąteczne


Na chwil parę na bloga weszłam, by złożyć Wam życzenia świąteczne i noworoczne.  A potem zmykam do codzienności świątecznej, w której nie ma czasu a nawet myśli by za aparat chwycić, komputer otworzyć, za telefon złapać. Czego i Wam życzę. Niech te ostatnie dni starego roku, będą dla Was radosne. Spędźcie je tak jak lubicie najbardziej.
Szczęścia Wam  życzę!
:)

Fotografia: Jagoda Barteczko

Zdążyłam przed Wigilią (kukurydza i marchewki)

Zdążyłam przed Wigilią (kukurydza i marchewki)

Możecie się ze mnie śmiać, proszę bardzo :)
Przedstawiam Wam prace, które kończą tegoroczną jesień. Czuję niesamowitą ulgę, bo teraz mogę zabrać się za śnieżynki, ośnieżone szczyty, pierniczki, ciasteczka i inne świąteczne akcenty. Uszczypliwi mogą dodać, że będzie dobrze jak zdążę z tym przed Wielkanocą.
No i zgodzę się z nimi.
Tak skromnie, bo tylko dwie prace, no ale za to jakie!

Kukurydze



Marchewki




Różne różności

Różne różności

Jak tam Wasze przygotowania do świąt?
U mnie, jest wczesna jesień :) Totalnie jestem spóźniona w moich pracach. Ta marchew, co ją tak maluję, tak mnie urządziła. Choć tak naprawdę wszystko zaczęło się od kukurydzy. Marchew kończę, niebawem ją Wam pokażę. I dopiero potem, kiedy zrobię zdjęcia, zacznę się brać za motywy zimowe, jak się wszystko uda, przed Wigilią. Mam już poczynione zapiski, więc tylko je zrealizować.
Nie mam czasu w związku z tym, by przygotować dom na święta, całoroczne sprzątanie, to naprawdę świetny pomysł, co roku się sprawdza; nie dostaję szału z tymi przedświątecznymi porządkami. 
Zresztą nie muszę. W ubiegłym roku, jakoś prędzej mi się wszystko udało, choć lekko spięta byłam, w tym, na odwrót, spóźniona jestem, ale czuję większy luz, mniej spięcia, mniej bieganiny. Mniej nerwów, by wszystko było na cacy cacy. I powiem Wam, że taka sytuacja bardziej mi odpowiada.
Wracam jednak do wątku, który skierował mnie tu, w te moje progi. Wątku, który zdaje się, nawet nie zaczęłam :)
Lubicie nerkowce?
Ja bardzo. Zmielone są świetną podstawą do przeróżnych deserów. Moje dzieci lubią sobie je podjadać. Co jakiś czas wpada mi do myśli, informacja, którą czytam tu i tam, że garść orzechów nerkowca pozwala pozbyć się zbędnych kilogramów, albo wspomóc w walce z cukrzycą typu 2 i wiele innych właściwości. Ale piszę o tym, nie dlatego, że te nerkowce są takie super, ale dlatego, że szukając informację o nich, natrafiłam na pewien artykuł. A potem na kolejny, i kolejny.

O tym, dlaczego ograniczyłam kupowanie orzechów nerkowca?

Nie wiedziałam!
O tym, że to nie są orzechy, a jedynie nasionka Nanercza zachodniego*, których pozyskiwanie jest niebezpieczne. To nie są orzechy włoskie na przykład, gdzie podejdziemy do drzewa, zerwiemy bez większego wysiłku (jeżeli nie podniesiemy z ziemi po prostu) i rozłupiemy skorupkę dostając się do wnętrza.
Na końcu zgrubiałej łupiny Nanercza zachodniego, znajduje się zaledwie jedno nasionko (!) i żrący olej. To jest dla mnie informacja niesamowita. Niewinny nerkowiec i żrący olej.
Nasionko to musi być wydłubane ręcznie, gdyż olej mógłby zniszczyć maszyny, a wiadomo... pieniądze, pieniądze, pieniądze... Większość niebezpiecznego oleju jest usuwana podczas prażenia łupinek, ale jak to bywa w życiu, nic nie jest ot tak proste. Podczas prażenia łupinki wybuchają, parząc dotkliwie. Podobno osoby pracujące na plantacji nerkowców, można rozpoznać po bliznach na dłoniach i rękach, po świeżych oparzeniach, i trudno gojących, zaropiałych ran.
A wiecie, kto zbiera dla nas te orzechy? W samych Indiach, na plantacjach pracują dziesiątki tysięcy robotników pracujących za tak zwaną  miskę ryżu, w tym dzieci. Najbiedniejsi.
Ludzie godzą się na takie warunki pracy, na możliwość kalectwa, bo muszą. Dla większości, praca na plantacji, to jedyny sposób by wyżywić rodzinę. Ciężko dyskutować z takim argumentem.
Decyzja czy w związku z powyższym, kupować czy nie kupować, wcale nie jest łatwa. Załóżmy, że wszyscy postanowią solidarnie nie napełniać kiesy koncernom, by nie było relacji popyt -podaż, już widzę te jeszcze większą biedę i ucisk, tych zdesperowanych ludzi (domyślam się, że to raczej kobiety i dzieci), wiadomo,  że są oni na samych końcu łańcuszka... więc nie rezygnuję ale mocno ograniczam... a z drugiej strony, gdy wyciągam orzecha z torebki, gdy mu się przyglądam, uruchamia się wyobraźnia, ten strach, ten krzyk, ten ból, który miał może coś dużo wspólnego z tym oto jednym nasionkiem, który trzymam w dłoni...

Nanercz zachodni

Mam dla Was przepis na chleb, bez dodatku mąki, drożdży, i innych dodatków, o których nie wiemy, kupując chleb w markecie, a nawet w piekarni...
Strasznie boleję, nad swoim... hmmm... lenistwem, że jeszcze w moich kuchennych zmaganiach, nie dotarłam do własnej produkcji zakwasu...
Wydaje mi się jednak, że taki gryczany własnej roboty, wcale nie jest złą alternatywą. Skomplikowany nie jest, praco i czasochłonny też nie, mimo, że trzeba czekać... ale co to za czekanie, rano robi się kilka czynności i zmyka na cały dzień do swoich obowiązków, by wieczorem tylko włączyć piekarnik.
To przepis przerobiony pode mnie, nie wymyśliłam go, to raczej wynik kilku przepisów znalezionych w internecie, z każdego wzięłam coś, coś odjęłam, dopasowałam do swojego upodobania.
Piekę go od kilku miesięcy, jak w chlebaku okażą się pustki, a do sklepu mam nie po drodze. Czasem skracam godziny. I zawsze się udaje.

Chleb gryczany

  • Opakowanie kaszy gryczanej niepalonej (to jest ok 500g)
  • woda
  • sól morska/ himalajska
  • nasiona (słonecznik, pestki dyni, chia, babka płesznik, mak, sezam niełuskany, len mielony, czarnuszka, nasiona konopi...)
  • olej

Kaszę zamaczam w wodzie na całą noc, z samego rana mieszam kilka razy zawartość garnka, wylewam wodę, ale tak aby pozbyć się nadmiaru, by kasza nie była już pod wodą. Pozostawiam jeszcze na 1 - 2 godziny, mieszając co jakiś czas. Blenduję. Dodaję soli (1 łyżeczkę), posiekane pestki dyni, co tam mam w zapasach. Za każdym razem jest to, co innego. W chlebie na zdjęciu poniżej, dodałam dwie garści pestek dyni, 2 łyżki słonecznika, po łyżce lnu, chia, nasiona konopi, babki płesznik, sezamu, maku, płaską łyżeczkę czarnuszki), olej rzepakowy. Wszystko dokładnie wymieszałam, przelałam do foremki (mała keksówka), posmarowanej wcześniej tłuszczem i wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostawiłam na kilka godzin (ok 8) w zamkniętym piekarniku. Wieczorem (ok 19.00) piekłam w nagrzanym do ok 180 -190 stopni piekarniku, przez około 1 godzinę, zostawiłam upieczony chleb do ostudzenia, bez otwierania piekarnika. Czas i ilość stopni zależy od piekarnika.


Oglądałam, słuchałam: Polecam

Admirał
Ma u mnie wysokie noty za przyjemnie spędzony czas. Za realia, za grę aktorską. Musiałam zamknąć oczy, w pewnych momentach filmu, to wszystko przez moją wyobraźnię.
Film o tym, że ciężką pracą, poświęceniem, można zdobyć wiele, będąc bez tytułu, nawet w czasach, kiedy tytuł był najważniejszy. O tym, że można wiele stracić, jeszcze więcej zyskać.
Są idee, w imię których poświęcić możemy wszystko, a nawet jeszcze więcej.



Niepokonani
Ten film to ja przez przypadek obejrzałam, raczej z ciekawości, bo główny aktor, to były "narzeczony" Alicji Bachledy Curuś... z przymrużeniem oka, ten film na początku potraktowałam.
Ale jestem pozytywnie zaskoczona. Gra aktorska jak dla mnie, na poziomie. Zaskoczyło mnie to, że film opowiada o niezłomnym Polaku, którego gra nie - Polak...
Bardzo lubię takie opowieści. O ludziach, którzy coś swoją historią, wnoszą do mojego życia. Końcówka filmu wbiła mnie w fotel, kiedy pojawiły się napisy, myślałam, myślałam, myślałam...
Wzruszyłam się jednym słowem.
Jakie te życie potrafi być pokręcone. Ile serwuje nam nadziei nawet w najgorszych momentach, że zawsze trzeba próbować i ni poddawać się.



Ostatnie odkrycie. Dojrzały. Wzruszający. Chwytający za serce.
KORTEZ
 "Hej wy"
 Słucham i słucham. Wsłuchuję się w słowa, innym razem w głos, w muzykę. Innym razem we wszystko. I myślę, roztrząsam, wspominam... Co ludzie mówili... gdzieś w ostatniej ławce, odpływałem... wróżyli mi, że marnie skończę...Choć nie dmuchali w moje żagle, odpłynąłem...



 "Dla Mamy"
"20 tysięcy dzieci w Polsce przebywa w Domach Dziecka. W wielu krajach, Domy Dziecka to przeszłość. Chłopiec, który gra na pianinie z Kortezem, znalazł rodzinę zastępczą. Jest przykładem na to, że jeśli dziecko znajdzie kogoś bliskiego, kogoś z kim się zwiąże i poczuje się bezpiecznie, to ma w życiu szansę... Może uczyć się grać na pianinie, może rozwijać swoje pasje, może robić rzeczy zwykłe i niezwykłe, wtedy wszystko jest możliwe. Dziecko, które się tylko boi i wstydzi, które nie ma w nikim oparcia i nie wie co będzie jutro, nigdy nie zrobi niczego podobnego"

Myślę też, że są dzieci, które nie mają normalnej rodziny, i wszyscy to wiedzą ... Jest wiele dzieci, które mają normalne rodziny, z pozoru tylko normalne... Są dzieci, które nigdy nie poczuły się bezpiecznie, nie miały szansy, ani nie miały w nikim oparcia, znają tylko strach i wstyd... A jednak, wszystko jest możliwe.

I oto takim nostalgicznym akcentem, macham Wam na do widzenia :)


Historia jednego zdjęcia. Jak zrobić idealną fotografię (w osobistym rozumieniu)

Historia jednego zdjęcia. Jak zrobić idealną fotografię (w osobistym rozumieniu)

Bo to jest tak.
Kupiłam w pewnym sklepie czekoladę do rozpuszczania, na patyku taką, a dokładniej czekolady na patykach.
Nie planowałam, nie myślałam w ogóle, by im zdjęcia robić. Kto normalny robi zdjęcie mieszadełku, choćby ono czekoladowe było? Zwłaszcza kiedy ma się na głowie pilniejsze sprawy.
Odruchowo postawiłam na desce, tło z innych desek i półeczki starej, nieśmiało jeszcze, że może jakieś zdjęcie zrobię...
Ta półeczka, to skrzyneczka z szufladkami, wytargana ze śmietnika przyszkolnego. Jakoś moje oczęta wypatrzyły wśród połamanych, pogiętych, zardzewiałych elementów niepotrzebnych ławek, biurek i innych nieokreślonych sprzętów. Ja do tego tematu wrócę jeszcze... powiem tylko, że jestem właśnie świeżo po (dzisiaj znaczy się) wydobyciu z hałdy, kolejnych perełek.
Bo czyż ta skrzyneczka z przegródkami nie jest idealna do tego zdjęcia? :)
Gdy ją postawiłam, tworząc w ten sposób tło, przebiegła mi myśl, że jakoś tak pusto.
W tym czasie, rozmyślania musiałam przerwać, bo w kuchni obiad gotujący się pilnie mnie potrzebował. Potem jedno dziecię, następnie drugie... wróciłam po niespełna godzinie do tej mojej scenki. Jeszcze jasno było.
Godzina 15.00 w grudniu, to jakby walka z czasem :)
Bardzo mi się nie spodobało, że te tło takie puste mi się wydało, wiedziałam, co to w praktyce oznacza. Wśród milion pytań i żądaniom odpowiedzi na nie, skakałam po drabinie, szukając ... właściwych pudełek z ozdobami świątecznymi. A tych pudełek całe mnóstwo, wszystkie opisane, a mimo to... kto znajduje, gdy mu się spieszy daną rzecz od razu? Musiałam przekopać się przez kilkanaście pudełek i pudełeczek, zawiniątek przeróżnych, by wyciągnąć to, co w wizji pasowało.
Naturalnie z przerwami na kuchnię, na pomoc Młodszemu i do Starszej wytłumaczyć, bo coś z zadaniem domowym nie tak..
O 15.30 zaczęłam się już lekko denerwować. Młody szturchnął stołem, część wystawki się posypała... Jedno zdjęcie, drugie, trzecie... pięćdziesiąte... serio. Przy tym wygibasy przeróżne.


Potem w między czasie obróbka (latanie do kuchni i do innych spraw nadal, żeby nie było:) ze 100 zdjęć - jakoś wyjątkowo mi nie szła ta sesja - wybrać te jedno jedyne. A tu taki problem, ujęcie ładne, jedna gwiazdka obróciła się tak, druga inaczej, obydwa zdjęcia super są! Ale nie mogę przecież na bloga wrzucić, co mi się podoba, bo zapcham post, ludzi zniecierpliwię... Czas upływa na wybieraniu najlepszego zdjęcia, jego obrabianiu, zapisywaniu w odpowiednim folderze...


Celowo wstawiłam by pokazać - bo wiem, że są takie osoby, którym się wydaje, że jakieś studio, albo, że zdjęcie same się robi :) Normalny dom, normalne życie, normalny pokój ze stołem, który służy do czegoś innego. Z powodu fanaberii właścicielki (której najwidoczniej się nudzi i nie ma co z czasem wolnym zrobić) stół i jego otoczenie zamienia się w plan zdjęciowy.
Za deskami skrzynie, i drabina przykryta czarną tkaniną, bo w zbliżeniu nie da się skadrować odpowiednio. Wystaje te drewno i straszy kolorem. A i tak ciągle mi coś nie pasowało, tam coś za blisko, coś krzywo, za bardzo napaćkane, tam za pusto. No nie dogodzisz. Ustawiam, poprawiam, zamieniam, ujmuję, dodaję, biegam do kuchni, do dzieci, kurier przyjechał, telefon dzwoni... mąż, że się spóźni... Ta myśl, że przecież będę musiała to wszystko posprzątać, a bałagan coraz większy, bo światło zanika, nie ma czasu na odłożenie rzeczy na swoje miejsce...


I nagle, niespodziewanie, w wyniku kilku ruchów zaledwie, powstało jedno zdjęcie. Jedno jedyne, które wyszło tylko dlatego, że nie zdążyłam ze światłem, o 16.30 było już wystarczająco ciemno, by zwijać kram. I wtedy! Wtedy właśnie :)


I powiem Wam, że za każdym razem, mówię sobie, że nigdy więcej! Po co mi to?! Te łączenie obowiązków, normalnym, codziennym życiem z pasją. Ta bieganina, ten bałagan, co później trzeba sprzątać dłużej niż się wystawiało. Dla jednego zdjęcia. Jednego!
Marna ze mnie "fotografka" :)
Dlatego ciągle próbuję, bo gdzieś tam - pomimo zniechęcającej gonitwy - mam świadomość, że może się uda choć jedno zdjęcie, z którego mogę być dumna.
A jak tam u Was? Też się zmagacie fotograficznie, by zdjęcia na Waszych blogach były ozdobą, czy idziecie w umiar i prostotę, za którą lekko zazdroszcząc wypatruję maślanymi oczyma, i wypominam sobie przy okazji, że beznadziejny ze mnie przypadek, z tą miłością do paćkania :)
I mówię Wam, nie omijacie rzeczy wyrzuconych przez innych ludzi, nie wiadomo, na jakie cuda można natrafić.

Książki przedstawione inaczej

Książki przedstawione inaczej


To nie są wszystkie zdjęcia książek przeczytanych, zaledwie kilkanaście, pokazuję te (zebrane przypadkowo), by w jednym poście zamknąć rozdział robienia ujęć z aranżacjami z książką w roli głównej, w okresie 2017 - 2018, by więcej do tego nie wracać.
Nie wiem, co mnie skłoniło, by książkę, którą przedstawiam jako przeczytaną, odpowiednio "obfocić", jakbym nie wiedziała co z czasem wolnym robić albo jakby mi się nudziło.
Ale raczej mi się chce niż wszystko inne.
A jak się człowiekowi chce, to robi różne rzeczy :)


Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger