Różne różności

Jak tam Wasze przygotowania do świąt?
U mnie, jest wczesna jesień :) Totalnie jestem spóźniona w moich pracach. Ta marchew, co ją tak maluję, tak mnie urządziła. Choć tak naprawdę wszystko zaczęło się od kukurydzy. Marchew kończę, niebawem ją Wam pokażę. I dopiero potem, kiedy zrobię zdjęcia, zacznę się brać za motywy zimowe, jak się wszystko uda, przed Wigilią. Mam już poczynione zapiski, więc tylko je zrealizować.
Nie mam czasu w związku z tym, by przygotować dom na święta, całoroczne sprzątanie, to naprawdę świetny pomysł, co roku się sprawdza; nie dostaję szału z tymi przedświątecznymi porządkami. 
Zresztą nie muszę. W ubiegłym roku, jakoś prędzej mi się wszystko udało, choć lekko spięta byłam, w tym, na odwrót, spóźniona jestem, ale czuję większy luz, mniej spięcia, mniej bieganiny. Mniej nerwów, by wszystko było na cacy cacy. I powiem Wam, że taka sytuacja bardziej mi odpowiada.
Wracam jednak do wątku, który skierował mnie tu, w te moje progi. Wątku, który zdaje się, nawet nie zaczęłam :)
Lubicie nerkowce?
Ja bardzo. Zmielone są świetną podstawą do przeróżnych deserów. Moje dzieci lubią sobie je podjadać. Co jakiś czas wpada mi do myśli, informacja, którą czytam tu i tam, że garść orzechów nerkowca pozwala pozbyć się zbędnych kilogramów, albo wspomóc w walce z cukrzycą typu 2 i wiele innych właściwości. Ale piszę o tym, nie dlatego, że te nerkowce są takie super, ale dlatego, że szukając informację o nich, natrafiłam na pewien artykuł. A potem na kolejny, i kolejny.

O tym, dlaczego ograniczyłam kupowanie orzechów nerkowca?

Nie wiedziałam!
O tym, że to nie są orzechy, a jedynie nasionka Nanercza zachodniego*, których pozyskiwanie jest niebezpieczne. To nie są orzechy włoskie na przykład, gdzie podejdziemy do drzewa, zerwiemy bez większego wysiłku (jeżeli nie podniesiemy z ziemi po prostu) i rozłupiemy skorupkę dostając się do wnętrza.
Na końcu zgrubiałej łupiny Nanercza zachodniego, znajduje się zaledwie jedno nasionko (!) i żrący olej. To jest dla mnie informacja niesamowita. Niewinny nerkowiec i żrący olej.
Nasionko to musi być wydłubane ręcznie, gdyż olej mógłby zniszczyć maszyny, a wiadomo... pieniądze, pieniądze, pieniądze... Większość niebezpiecznego oleju jest usuwana podczas prażenia łupinek, ale jak to bywa w życiu, nic nie jest ot tak proste. Podczas prażenia łupinki wybuchają, parząc dotkliwie. Podobno osoby pracujące na plantacji nerkowców, można rozpoznać po bliznach na dłoniach i rękach, po świeżych oparzeniach, i trudno gojących, zaropiałych ran.
A wiecie, kto zbiera dla nas te orzechy? W samych Indiach, na plantacjach pracują dziesiątki tysięcy robotników pracujących za tak zwaną  miskę ryżu, w tym dzieci. Najbiedniejsi.
Ludzie godzą się na takie warunki pracy, na możliwość kalectwa, bo muszą. Dla większości, praca na plantacji, to jedyny sposób by wyżywić rodzinę. Ciężko dyskutować z takim argumentem.
Decyzja czy w związku z powyższym, kupować czy nie kupować, wcale nie jest łatwa. Załóżmy, że wszyscy postanowią solidarnie nie napełniać kiesy koncernom, by nie było relacji popyt -podaż, już widzę te jeszcze większą biedę i ucisk, tych zdesperowanych ludzi (domyślam się, że to raczej kobiety i dzieci), wiadomo,  że są oni na samych końcu łańcuszka... więc nie rezygnuję ale mocno ograniczam... a z drugiej strony, gdy wyciągam orzecha z torebki, gdy mu się przyglądam, uruchamia się wyobraźnia, ten strach, ten krzyk, ten ból, który miał może coś dużo wspólnego z tym oto jednym nasionkiem, który trzymam w dłoni...

Nanercz zachodni

Mam dla Was przepis na chleb, bez dodatku mąki, drożdży, i innych dodatków, o których nie wiemy, kupując chleb w markecie, a nawet w piekarni...
Strasznie boleję, nad swoim... hmmm... lenistwem, że jeszcze w moich kuchennych zmaganiach, nie dotarłam do własnej produkcji zakwasu...
Wydaje mi się jednak, że taki gryczany własnej roboty, wcale nie jest złą alternatywą. Skomplikowany nie jest, praco i czasochłonny też nie, mimo, że trzeba czekać... ale co to za czekanie, rano robi się kilka czynności i zmyka na cały dzień do swoich obowiązków, by wieczorem tylko włączyć piekarnik.
To przepis przerobiony pode mnie, nie wymyśliłam go, to raczej wynik kilku przepisów znalezionych w internecie, z każdego wzięłam coś, coś odjęłam, dopasowałam do swojego upodobania.
Piekę go od kilku miesięcy, jak w chlebaku okażą się pustki, a do sklepu mam nie po drodze. Czasem skracam godziny. I zawsze się udaje.

Chleb gryczany

  • Opakowanie kaszy gryczanej niepalonej (to jest ok 500g)
  • woda
  • sól morska/ himalajska
  • nasiona (słonecznik, pestki dyni, chia, babka płesznik, mak, sezam niełuskany, len mielony, czarnuszka, nasiona konopi...)
  • olej

Kaszę zamaczam w wodzie na całą noc, z samego rana mieszam kilka razy zawartość garnka, wylewam wodę, ale tak aby pozbyć się nadmiaru, by kasza nie była już pod wodą. Pozostawiam jeszcze na 1 - 2 godziny, mieszając co jakiś czas. Blenduję. Dodaję soli (1 łyżeczkę), posiekane pestki dyni, co tam mam w zapasach. Za każdym razem jest to, co innego. W chlebie na zdjęciu poniżej, dodałam dwie garści pestek dyni, 2 łyżki słonecznika, po łyżce lnu, chia, nasiona konopi, babki płesznik, sezamu, maku, płaską łyżeczkę czarnuszki), olej rzepakowy. Wszystko dokładnie wymieszałam, przelałam do foremki (mała keksówka), posmarowanej wcześniej tłuszczem i wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostawiłam na kilka godzin (ok 8) w zamkniętym piekarniku. Wieczorem (ok 19.00) piekłam w nagrzanym do ok 180 -190 stopni piekarniku, przez około 1 godzinę, zostawiłam upieczony chleb do ostudzenia, bez otwierania piekarnika. Czas i ilość stopni zależy od piekarnika.


Oglądałam, słuchałam: Polecam

Admirał
Ma u mnie wysokie noty za przyjemnie spędzony czas. Za realia, za grę aktorską. Musiałam zamknąć oczy, w pewnych momentach filmu, to wszystko przez moją wyobraźnię.
Film o tym, że ciężką pracą, poświęceniem, można zdobyć wiele, będąc bez tytułu, nawet w czasach, kiedy tytuł był najważniejszy. O tym, że można wiele stracić, jeszcze więcej zyskać.
Są idee, w imię których poświęcić możemy wszystko, a nawet jeszcze więcej.



Niepokonani
Ten film to ja przez przypadek obejrzałam, raczej z ciekawości, bo główny aktor, to były "narzeczony" Alicji Bachledy Curuś... z przymrużeniem oka, ten film na początku potraktowałam.
Ale jestem pozytywnie zaskoczona. Gra aktorska jak dla mnie, na poziomie. Zaskoczyło mnie to, że film opowiada o niezłomnym Polaku, którego gra nie - Polak...
Bardzo lubię takie opowieści. O ludziach, którzy coś swoją historią, wnoszą do mojego życia. Końcówka filmu wbiła mnie w fotel, kiedy pojawiły się napisy, myślałam, myślałam, myślałam...
Wzruszyłam się jednym słowem.
Jakie te życie potrafi być pokręcone. Ile serwuje nam nadziei nawet w najgorszych momentach, że zawsze trzeba próbować i ni poddawać się.



Ostatnie odkrycie. Dojrzały. Wzruszający. Chwytający za serce.
KORTEZ
 "Hej wy"
 Słucham i słucham. Wsłuchuję się w słowa, innym razem w głos, w muzykę. Innym razem we wszystko. I myślę, roztrząsam, wspominam... Co ludzie mówili... gdzieś w ostatniej ławce, odpływałem... wróżyli mi, że marnie skończę...Choć nie dmuchali w moje żagle, odpłynąłem...



 "Dla Mamy"
"20 tysięcy dzieci w Polsce przebywa w Domach Dziecka. W wielu krajach, Domy Dziecka to przeszłość. Chłopiec, który gra na pianinie z Kortezem, znalazł rodzinę zastępczą. Jest przykładem na to, że jeśli dziecko znajdzie kogoś bliskiego, kogoś z kim się zwiąże i poczuje się bezpiecznie, to ma w życiu szansę... Może uczyć się grać na pianinie, może rozwijać swoje pasje, może robić rzeczy zwykłe i niezwykłe, wtedy wszystko jest możliwe. Dziecko, które się tylko boi i wstydzi, które nie ma w nikim oparcia i nie wie co będzie jutro, nigdy nie zrobi niczego podobnego"

Myślę też, że są dzieci, które nie mają normalnej rodziny, i wszyscy to wiedzą ... Jest wiele dzieci, które mają normalne rodziny, z pozoru tylko normalne... Są dzieci, które nigdy nie poczuły się bezpiecznie, nie miały szansy, ani nie miały w nikim oparcia, znają tylko strach i wstyd... A jednak, wszystko jest możliwe.

I oto takim nostalgicznym akcentem, macham Wam na do widzenia :)


2 komentarze:

  1. Czytałam o kilkuletnich dzieciach, które w dramatycznych warunkach pracują w kopalniach złota na Filipinach. Najgorsze, że w wielu krajach praca dzieci jest akceptowana przez społeczeństwo. Serce pęka.
    W moim domu zawsze są jakieś orzechy. Jemy ich sporo, ale nerkowce kupiłam tylko raz.
    Przepis na chleb gryczany zanotowałam już jakiś czas temu, ale dotąd nie zdecydowałam się na jego upieczenie. Na Twoim zdjęciu wygląda bardzo apetycznie. Po świętach zmierzę się z tym gryczanym wyzwaniem.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też natrafiam na różne historie dotyczące pracy małych dzieci, aż serce się kraje na samą myśl, przez co muszą przechodzić...
      Polecam! Również pozdrawiam :)

      Usuń

Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger