Ten ogród to jest taka moja wizytówka.
Świadectwo mojej upartości, mojej siły wewnętrznej, oraz w to, że moje marzenia się spełniają o ile im w tym pomogę.
Na początku było wysypisko, które postanowiłam przekształcić w ogród.
Zrobiłam to sama, dosłownie. A o tym wysypisku, co napisałam to też dosłownie.
Być może wynika to stąd, że mam wyjątkową wyobraźnię, bo chyba tylko ja potrafiłam w myślach przekształcić stan rzeczywisty w to, co jest obecnie teraz. I tylko ten obraz trzymał mnie, kiedy machałam łopatą, dźwigałam, wynosiłam, taszczyłam, w palącym słońcu, niekiedy deszczu, najczęściej z dzieckiem pod pachą, że tak się wyrażę. Znosiłam niewierzące spojrzenia, charakterystyczne niewierzące kiwanie głową.
I być może dlatego, że jestem uparta jak osioł, i jak coś chcę, to chcę.
I wreszcie być może wynika to stąd, że mam za sobą takie a nie inne doświadczenie życiowe, i wiem, że nikt za mnie nic nie zrobi, że z nieba nic nie spadnie. I jak chcę mieć ogród, to muszę go sobie zrobić.
Po mnie tego nie widać, że ze mnie taka kobieta. Wyglądam całkiem niepozornie.
Po dwóch latach, kiedy zaczął wyłaniać się konkretny obraz, do pracy w ogrodzie dołączył mąż.
I tak go od tej pory tworzymy razem. A idzie to powoli, bo poświęcamy wolny czas, który jak chyba u wszystkich, jest jak na lekarstwo.
Ogród jest dość spory, mógłby się w nim zmieścić jeszcze jeden dom z małym ogródkiem. Mógłby być jeszcze większy, bo za płotem rozpościera się pole, które do domu przynależy, być może kiedyś, jak uznam, że mam mało roboty, to sobie go poszerzę, ale póki co, to za płotem będzie dodatkowo mały sad, i męża słucham od pewnego czasu, że boisko do siatkówki też... dla syna.
Dopiero w tym roku, ogród nadaje się do jako takiego użytku. Tu są takie miejsca jeszcze ugładzone, niezarośnięte, marzy mi się taki tajemniczy ogród, że te rośliny bujne, wszędzie zwisają, wychylają, co jest trudne dla moich roślin gdyż ziemia jest raczej piaszczysta niż żyzna. Rośliny bardziej wegetują niż rosną, trawa raczej żółcieje niż się zieleni.
Żyzna czy nie żyzna, jest miejsce, w którym mogę chwilę przycupnąć z dziećmi, i bardzo bardzo mnie to cieszy.
Teraz spędzamy każdą chwilę wolną właśnie w tym ogrodzie, a każda taka chwila to najczęściej z książkami.
Więc dziś też o książkach przeczytanych, godnych polecenia. Piszę tak, bo przeczytałam więcej książek w ostatnich dwóch miesiącach, ale część z nich nie powodowała zachwytu, a o takich przecież kto chce słuchać?
Chociaż to też sprawa subiektywna, bo wiadomo... jednemu może się spodobać a drugiemu już nie koniecznie, i tak były pozycje, które inni zachwalali a ja po przeczytaniu czułam pustkę. Też rozumiem, że mój opis książek, które mnie zachwyciły, też przecież jest opisem subiektywnym... bo pisząc o książkach, które przeczytałam, nie skupiam się na tym o czym dana książka jest, tylko o tym jak ja ją odbieram.
Jeżeli komuś przychodzi na myśl pytanie, kiedy ja czytam tyle książek, to odpowiadam: w nocy, kiedy już wszyscy w domu śpią, rezygnując z tworzenia.
Shantaram, G.D. Roberts, Marginesy Kiedyś na szybko wypożyczyłam w bibliotece książkę, nie czytając opisu z tyłu okładki. A w środku niej przemoc, krew, dewiacje, zbrodnie zbrodnie zbrodnie ... były tak dokładnie opisane, tak okrutne, że czytanie coraz bardziej zaczęło mnie odrzucać, a nie lubię nie czytać do końca, jednak tej nie podołałam, odwróciłam książkę i przeczytałam opis na tylnej okładce, dowiedziałam się, że to był wywiad z płatnym zabójcą, i to wywiad przeprowadzany w więzieniu, pomyślałam sobie, że to chore, że taka książka w ogóle powstała, powiedziałam też sobie, że nigdy więcej książek pisanych przez więźniów. Nigdy więcej. Nie będę napędzać machiny. Za nic w świecie. Shantaram dostałam w prezencie, słyszałam o tej książce same pozytywne opinie, bestseller totalny, to nie jest nowość, ale dopiero teraz trafiła w moje ręce. Jest w niej coś szczególnego, coś co ma w sobie niewiele książek o pokaźnej objętości. Mianowicie: każda ale to każda strona jest pełna magi i to ta magia każe przewracać kartkę za kartką. I te 800 stron pisanych małym drukiem w ogóle jest nie zauważone. Pełne bogactwo słowa, myśli, wspomnień. Przyznaję, że w pewnym momencie przestałam nadążać, kiedy były te górnolotne rozmowy z mistrzem, ale cała reszta... Gdybym wiedziała wcześniej, że napisał ją przestępca, więzień, to za nic w świecie bym ją nie ruszyła. I ominęła by nie niesamowita przygoda. Otchłań przyjemności czytania. W planach mam przeczytanie kontynuacji Shantaram; Cień Góry
Kalendarze, M. Gutowska - Adamczyk, Wyd. Literackie Wspomnienia wsi, te wszystkie trudy, niedogodności, relacje między dziadkami... Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że robiły to dwie osoby, Sylwia teraźniejsza i Sylwia dziecko, odbierające książkę głębiej, i te dziecko we mnie rozpoznawało zapachy, smaki, czuło ciężar, dotyk przedmiotów pod palcami, słyszało... uruchamiały się własne wspomnienia, wspomnienia trudne. Ja tak się śmiałam nieprzyjemnie zaskoczona tym, że to, co autorka zaznała w mieście, to było to, co ja nigdy, nigdy nie doświadczyłam. A powinnam.Piękna książka, piękne wspomnienia, to jest książka do przeczytania w upalny dzień, gdzie siedzimy w cieniu pod drzewem, na drewnianym stołku obok, kompot z jabłek, czereśni, truskawek, w drzewie bzyczą pszczoły... do przeczytania kiedy na zewnątrz jest bardzo zimno, pada deszcz, a my otuleni w koc, przy kominku z kubkiem ciepłej herbaty...
Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, J. Jonasson, Świat Książki Teraz są już dwie książki, które wywołały we mnie konkretną reakcję. Pierwsza Biały Bim czarne ucho, spowodowała, ze płakałam jak bóbr. Miałam bodajże lat 9 kiedy ją przeczytałam, płakałam nad losem psa i tak mocno wrył mi się tytuł, że nigdy go nie zapomnę. Przez te wszystkie lata długo długo nic, a przeczytałam przez ten okres naprawdę sporo książek, aż do tej, która z kolei sprawiła, że śmiałam się naprawdę, naprawdę głośno. Żadnej książce, do tej pory się to nie udało. Były też takie momenty, przez które chciałam ją odstawić, ja nie lubię bezmyślnej przemocy, nawet gdy jest ona przypadkowa (pewna chwila z lodówką i słoniem), ale bardzo dobrze, że tego nie zrobiłam. Stulatek... jest o bogatym w wrażenia życiu, o kontaktach, nieprawdopodobnych zbiegach okoliczności i gdybym miała określić tę książkę jednym słowem, napisałabym: Niewiarygodna.
O tak, właśnie.
Muza, J.Burton, Wyd. Literackie Przyznaję się pokornie, ta książka wpadła w moje ręce, w następujący sposób: "...Ooooo! Jaka piękna okładka!.... proszę tę książkę... " ... wiem, głupie bardzo, ale no stało się. I dopiero w domu zorientowałam się, że autorką jest pani, która napisała Miniaturzystkę, książkę, którą od 2 lat planuję przeczytać. Muza zdobyła mnie dwa razy, pierwszy raz okładką, drugi podczas czytania. U mnie zasada jest taka: jeżeli danej książce uda się oderwać mnie od rzeczywistości na dłużej, to znaczy, ze jest to dobra książka. Tej pozycji udało się to osiągnąć. Muza jest nie tylko o historii pewnego obrazu, ale o miłości, przemijaniu, momentami nostalgiczna, momentami tragiczna. Kiedy skończyłam ją czytać i odłożyłam obok, przez jakiś czas tkwiłam w milczeniu. Bardzo wymowna jest cisza, to w niej zawiera się cały kunszt tek książki. W ciszy, po jej przeczytaniu.
Zapach czekolady, E. Arenz, Wyd. WAB Jeżeli ta pozycja znalazła się w moim spisie, to znaczy, że coś w niej jest. I jest. Ogromny talent, nietuzinkowy zmysł powonienia. I zastanawiam się nadal czy dla bohatera to było błogosławieństwo czy przekleństwo być obdarzonym tak wielkim talentem. Zazdrościć mu czy nie?I muszę napisać koniecznie o Elenie, tak mnie w tej książce drażniła, jak żadna inna postać w jakiejkolwiek książce.
Nie oddam dzieci, K. Michalak, Wyd. Literackie Hmmm.... Gdybym miała napisać o niej; niesztampowa, piękna, z przesłaniem, mistrzostwo, przeczytana w jeden dzień, w moim przypadku, przez końcówkę dnia i większą część nocy, z rana wstałam nieprzytomna itd., itp. to nie napisałabym tego, co najważniejsze. A mam tylko jedno do powiedzenia o tej książce, nic innego mądrzejszego do głowy mi nie przychodzi... ale myślę, że nie trzeba niczego więcej, niż to, że Nie oddam dzieci, to książka rozrywająca serce, całą klatkę piersiową, na kawałeczki, od początku i aż do ostatniego słowa na kartce. I daleko jeszcze, na czystych, niezapisanych stronach naszego wnętrza. Rozerwało mnie na kawałeczki. Totalnie.
Ołówek, K.rosicka - Jaczyńska, Poligraf O tej książce mogę napisać; To książka do przebudzenia, jeżeli kto śpi, wegetuje w życiu. każdy powinien ją przeczytać. Każdy zdrowy i każdy chory. Bo nic nie trwa wiecznie, wszystko co nam dane możemy w każdej chwili stracić, że najpiękniejszym darem jaki mamy, to zdrowie. Nic więcej. I zawsze trzeba walczyć, nie poddawać się. W tej książce jest wiele pytań, na które autorka odpowiada czy też próbuje, albo też w ogóle się nie stara, oprócz bezsilności, załamania, też jest pełna nadziei radość życia. Ołówek to autobiografia kobiety, która u szczytu kariery zachorowała na śmiertelną chorobę. Historia życia, przy której leżę plackiem na podłodze i nie mam odwagi podnieść oczu.
Jak wychodzimy z domu to zawsze z wodą, nosimy ją w butelkach, bidonach, co jakiś czas dochodzą nowe, ale mam takie sprawdzone, które są od lat i nic im się nie dzieje, a dokładnie nie przeciekają. O jednym z nich chcę właśnie teraz wspomnieć. To jest bidon Przemka, na jednym ze zdjęć, swoją rączką właśnie po niego sięga, typowy bidon, mieliśmy tego rodzaju całą masę, tanie marketowe, po jakimś czasie przeciekały, rurka pękała, po dwóch miesiącach kupowało się nowy, aż do czasu jak natrafiłam na ten. Jest tak samo skonstruowany, nie widzę większej różnicy, a jednak. Przemek zabiera go wszędzie, przez cały rok, w sezonie letnim wiadomo użytkuje intensywniej, butelka kilka razy mu spadła, ale nic nie pękło, chyba tysiąc razy bidon przeciągnięty po ziemi, wiadomo jak to u małych dzieci, myty przeze mnie tak samo tysiąc razy. I nic, dwa lata minęły i wszystko jest ok. Śmieję się, że normalnie kupię drugi dla wnuków. Cena też przystępna, jak za taką jakość.
Bidon z Haby, Mały Potworek, widzę, że sklep nadal istnieje, 2 lata temu kupiłam Tutaj
Spodenki i kapelusz Przemka H&M
Sukienka Martynki Numero74