Chowamy choinkę

Przyszedł do mnie w środę rano i zapytał się czy napiszę mu na kartce jego imię.
PRZEMEK
Piszę mu więc drukowanymi literami, pyta się, jak każda się nazywa, tłumaczę. Po chwili prosi mnie, że chce zostać sam...
Pół godziny, godzina, dwie... popołudnie, wieczór...
Wyobraźcie sobie, że ten mały człowiek, siedział na krzesełku, czasem na podłodze, gdy już miejsca nie mógł sobie znaleźć i uczył się pisać swoje imię. Wieczorem potrafił już je napisać. W między czasie, wiadomo, oddawał się innym pracom (bardzo lubi wałkować plastelinę, kroić nożem i ściskać widelcem) i obowiązkom (sprzątanie po sobie).
Bez mojej większej pomocy. Sam!
No jestem zachwycona. Moja Martyna pisać nauczyła się dopiero, kiedy poszła do I klasy, wcześniej nie przejawiała żadnego zainteresowania.
Wiem, że są dzieci, które jeszcze wcześniej zaczęły uczyć się pisać, ale tak się cieszę, z jego zainteresowania! Może już w tym roku, nauczy się czytać, choć odrobinę?


Okres świąteczny u nas już się skończył, wczoraj schowałam ozdoby do pudełek. Jeszcze wiosny nie przywołuję, z ulgą witam śnieg, który w nocy obficie spadł z nieba. Wygląda na to, że zdążę namalować pejzaż zimowy :)


W między czasie pokusiłam się o namalowanie stłuczonych bombek. Dwie ofiary... byłam zdumiona, że się stłukły. Wyobraźcie sobie, że przez 11 lat zakładania i ściągania, nie zniszczyła nam się ani jedna ozdoba. Takie szczęście mięliśmy. Cieszę się, że trafiło na najmniej ozdobne, najbardziej dostępne, najtańsze marketowe bombki, większość bowiem ozdób mam w pojedynczych egzemplarzach, a tych szkoda byłoby mi szczególnie.
Chciałabym przy okazji stłuczonych bombek, pokazać Wam etapy mojego myślenia dotyczącego malowania. Zazwyczaj tak wygląda u mnie proces myślenia przy tworzeniu.
Pierwsze, to: "...Namaluję bombkę! Dam sobie radę, już tyle namalowałam, że mniej więcej wiem, jak to zrobić" ... Zaczynam...


A potem. Konsternacja.
I ten stan może trwać nawet do kilku dni.
Aż do momentu, kiedy wytłumaczę sobie, że to, co do tej pory namalowałam, to tylko podstawa i muszę ruszyć dalej, by zaczęło pojawiać się coś ciekawszego.
Zmuszam się, by zrobić śmiałą jedną wyraźniejszą kreskę, bo wtedy wiem, że zrobię jeszcze jeden krok, a potem następny i z górki.


Ale zanim będzie z górki, zaczyna się jęczenie, rozkminianie jak uchwycić, jak dorysować, co zrobić, Jak zrobić, by kawałek szkiełka wyglądał trójwymiarowo? Nie tak płasko jak teraz... Co za beznadzieja! Stan ten trwa krócej, tak od pół do godziny, aż zaskoczę!
Tym razem testowałam farby akwarelowe pastelowe, perłowe. Zobaczcie jak mienią się w mroku...
I to jest ten moment, w którym zaczynam się bawić :)


Do momentu, w którym uznam, że już to koniec moich możliwości, z pracą na dany moment nic więcej zrobić nie mogę ani w żaden sposób nie ulepszę. Wtedy następuje faza końcowa...


Dlaczego Wam o tym piszę?
Bo czuję taką potrzebę, by podzielić się tą historią. Wydaje mi się, że może być ktoś, kto pomyśli, że to, co maluję, samo się robi. Też może to być wskazówka dla osób dopiero co zaczynających malować, albo dopiero się do tego zabierających... że zawsze jest ten początek, chwile wahania, wątpliwości, wystarczy przez niego przebrnąć a potem okazuje się, że nie jest tak źle jak się zakładało na samym początku.
Zawsze będzie ktoś kto dopiero zaczyna, kto maluje dobrze, fajnie i jeszcze lepiej. Nie ma sensu się porównywać do innych. Najlepiej kroczyć swoją ścieżką.
Po 2 latach malowania nie mogę powiedzieć, że dopiero zaczynam, ale maluję dobrze, marzę by malować fajnie, ale jestem pewna, że gdy nie poddam się i będę ćwiczyć niestrudzenie, to za parę lat będzie jeszcze lepiej :)

13 komentarzy:

  1. Świetnie rozumiem, o czym piszesz - te męki procesu twórczego :))), jak ja to dobrze znam! Samo malowanie nie trwa aż tak znowu długo, to te przerwy na wątpliwości i rozterki zabierają najwięcej czasu. Najgorzej, jak nie mam na tyle wolnego czasu, żeby w dwóch czy trzech podejściach zrobić cały obrazek - wtedy pojawia się milion znaków zapytania, zniechęcenie itd. Sto razy mam ochotę podrzeć i wyrzucić takie "dzieło" - i dawniej tak właśnie robiłam. Teraz mam więcej cierpliwości i wiem, że niekiedy trzeba ten ciężki okres przetrwać, zmierzyć się z "upiorem" - i ostatecznie często okazuje się, że na końcu jest spora satysfakcja :).
    Fajne ćwiczenie z malowaniem rozbitej bombki, niby mało atrakcyjny obiekt a proszę - uroczy obrazek, przy okazji zabawa z perspektywą, budową bryły, grą światła i odcieni. Świetne są te perłowe farbki!
    Prześliczne masz bombeczki choinkowe! Ja co roku coś dokupuję, lubię różnorodność na choince, ale przy licznych zwierzakach zwykle też jedna lub dwie giną śmiercią tragiczną :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się teraz tak śmieję pod nosem, bo wszystko to, co napisałaś jak sama mogłabym powiedzieć... oprócz historii z kotami, bo nie mam :):):) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Trzymam kciuki za syna :).
    I żeby nie opuścił go zapał jak pójdzie do szkoły,bo wtedy dzieci najczęściej tracę zainteresowanie nauką, bo jest im coś narzucane ...

    Masz piękne bombki :).

    Namalowane też bardzo mi się podobają :).
    Myślę, że znajdą się osoby, które pomyślą "o, to nie jest ze mną tak źle" :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Masz rację. On akurat taki jest, że nie lubi zmuszania, od razu się zapiera...
      :):):)

      Usuń
  3. Ja, jak zawsze, jestem pełna zachwytu nad Twoimi pracami. Sama nie mam talentu plastycznego za grosz i gdy podziwiam piękne obrazy, ilustracje, to myślę, że ich autorzy są obdarowani przez Pana Boga hojniej niż inni ;) niż ja na przykład ;)
    Z innej beczki, mam to, co mieć miałam w lutym. Czy wysłać Ci to dzisiaj?

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietnie wygladaja Twoje rysunki ;) tutaj jeszcze bardziej widac wysilek ktory w to wkladasz. Co do Przemka to super ;) sa takie ksiazeczki cos ala slaczki ktore pomagaja nauczyc sie pisac. Korzystalam z takich jak bylam w przedszkolu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te książeczki są nadal, moja Martyna uczyła się z nich, będę musiała się rozejrzeć. Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Znam ten moment, chwilę "wątpliwości" :) pojawia się przy każdej mojej próbie namalowania czegoś... właśnie na początku... nałożę kilka kolorów, zrobię kilka kresek... "nie, to nie to" "koszmar" "nic z tego nie będzie" "zacznę na nowo"... ale trzeba to przewalczyć, tak jak napisałaś... próbować dalej, przebrnąć; wtedy idzie z górki :)
    Podziwiam, że podjęłaś się takiego tematu jak "Stłuczona bombka" :D bardzo kreatywnie i odważnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A co do Przemka - zdjęcia widziałam już na Instagramie... jest zdumiewający :) jest coś rozczulającego w tych zdjęciach, takie wzruszenie mnie ogarnia jak widzę jego skupienie... :) piękna rzecz z jego nauką pisania, serio :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Synek ma wyraźny pęd do wiedzy, to wspaniale <3
    Praca przedstawiająca bombki cudna, bardzo podoba mi się :D
    U mnie choinka rozebrana została w sobotę, zawsze stoi aż do 2 lutego, wyniosłam to z domu rodzinnego i bardzo mi odpowiada ta tradycja. Zima i jej klimaty są takie piękne, ze staram się nimi cieszyć i dostrzegać tylko jej pozytywne strony :D Wiosna niedługo i tak nadejdzie, więc na siłę nie przyspieszam :D
    Pozdrawiam ciepło, Agness :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger