POŁĄCZENIE PRZYJEMNEGO Z POŻYTECZNYM- wizyta na basenie



Jakiś czas temu wychodziłam z pewnego marketu, przy drzwiach stała nadal Pani z puszką, zbierała pieniądze dla malutkiej dziewczynki, chorej na serce. Piszę nadal, bo wchodząc do sklepu dzieci moje wrzuciły pieniądze, a w sklepie zapomnieliśmy o czasie w dziale z książkami, długo byliśmy w środku... więc wychodząc ze sklepu, Pani ta nadal stała przy drzwiach, pożegnała nas uśmiechem, po kilku krokach odwróciłam się za nią. Właśnie wychodzili kolejni klienci, pani z puszką zaczęła coś do nich mówić, ale ominęli ją nawet nie patrząc, widziałam jej twarz.... i tak cały czas mam ten widok przed oczyma, choć minęło trochę czasu, ale nie może mi ten obraz zblaknąć. Nie może.
To był wyraz upokorzenia, wstydu....
A przecież stała pod sklepem w imię dziecka, którego najprawdopodobniej nie znała.... Było zimno, miała czerwone policzki i nos, na pewno marzła.
I nie, nie jestem święta.
I że daję cały czas do puszki, bo nie daję. Nie daję, gdy nie mam pieniędzy w portfelu, gdy z samą kartą do sklepu idę. Jak mam jedynie grosz, dam grosz. Ale to teraz....
Pamiętam, jak kiedyś, daaaawno temu, wychodząc ze sklepu czy z jakiegoś innego miejsca, udawałam, że nie widzę osoby stojącej z puszką, zbierającej pieniądze, najczęściej, dla dziecka w potrzebie. Pamiętam.... uczucie zażenowania, strachu? By jak najszybciej przejść, minąć zagrożenie, ze schyloną głową... pamiętam te uczucie... a ten portfel z tymi drobnymi aż mnie parzył. Nigdy dotąd nie zastanawiałam się nad tym, jak to może wyglądać z drugiej strony.
I nie... nie ganię się za to. Biorę to na klatę. Dałam sobie prawo do popełnienia błędu.
Cieszę się, że udało mi się stać lepszym człowiekiem.
Może nie, nie stać... bo bycie lepszym człowiekiem, to rozłożone jest na całe życie, powinnam napisać, że staram się świadomie być lepszym człowiekiem.
Jak piszą do mnie osoby, proszące bym wsparła ich akcje swoim rękodziełem, jak mogę wspieram. Choć nie zawsze jest to dla mnie łatwe, bo nie śpię na pieniądzach, a to co stworzę to mnie przecież kosztuje, pokrywam też koszty przesyłki... ale jak napisałam, jak mogę w danej chwili, to pomagam.
Pomagam, bo jak sobie pomyślę... jak sobie wyobrażę.... że role się mogą odwrócić....
Jak pomyślę... jak sobie ten scenariusz wyobrażę....
Pana Adama znamy od kilku lat, Martynka miała roczek skończony jak pierwszy raz poszliśmy z Nią na zajęcia w basenie. Potem poznaliśmy panią Hanię. Przez 5,6 lat w miarę systematycznie córka uczęszczała na naukę pływania. Na świecie pojawił się Przemek, i to było oczywiste, że pana Adama i panią Hanie też poznać musi.
Po tych wszystkich latach, teraz jak piszę, myślę, że z Nimi kontakt, to jest na całe życie. Mimo, że widzieć się nie będziemy, bo kiedyś nasze drogi rozejść się muszą, to w pamięci i w sercu zostanie nam Ich wspaniały obraz.
Bardzo żałujemy, że musieli zmienić lokalizację. I teraz jak jesteśmy w trakcie pierwszego sezonu bez Pływania Szkrabów, odczuwamy dosyć mocno ich brak. Ze względu na Przemka, przede wszystkim, On jeszcze nie rozpoczął na dobre nauki a nie ma już w naszej okolicy żadnej takiej szkoły.
Bo pan Adam z panią Hanią, stworzyli niezawodny zespół. Profesjonalni, oddani, wyrozumiali, ciepli, obydwoje charyzmatyczni, moje dzieci pod ich skrzydłami czuły się bezpiecznie.
Jeżeli zastanawiacie się nad nauką pływania dla swoich dzieci to polecam Wam z całego serca. Szkół nauki pływania dla dzieci jest wiele i jeżeli natraficie na wspaniałych instruktorów, tak jak my mieliśmy szczęście, można odznaczyć to jako ogromny sukces w drodze do pełnego rozwoju dziecka.
Martynka od samego początku jest wesołą dziewczynką, wrażliwą, wstydliwą czego nie widać na pierwszy rzut oka.
Ja mam w sobie sporo blokad, jestem pewna, że przerzuciłabym je na swoją córkę, bardzo dobrze że w odpowiednim momencie natrafiliśmy na odpowiednich instruktorów. Martyna wody się nie boi.
Jest też jedna kwestia, jeżeli chodzi o naukę pływania, która dla naszej rodziny miała ogromne znaczenie. Mianowicie o więź jaka się tworzy z rodzicem podczas takich zajęć.
Mąż przez pierwsze lata życia córki, ze względu na swoją pracę ( i nie pracę), nie miał z Nią prawie w ogóle kontaktu. Martyna od rana do wieczora, przez cały tydzień, miesiące spędzała ze mną, bardzo szybko stałam się centrum, a mąż jakimś obrzeżem. Wiedziałam, jakie niesie to zagrożenie dla naszej małej rodziny.
Raz w tygodniu zabierał ją na godzinę, walczyłam o to mocno, by ta godzina, była ich, by spędzili ją razem, beze mnie.
Po prostu wiedziałam, że jak mąż nie spędzi ten skrawek czasu sam na sam z córką, nie będzie mowy o jakimkolwiek podłożu, z którego mogą urodzić się pozytywne relacje. Zależało mi też aby dla Martyny, tata stał się kimś więcej.
Na basenie, Martynka była z nim wtedy, uczyli się siebie, budowali wzajemne zaufanie. Oni potrzebowali tego czasu dla siebie. Tata i Córka.
Sytuacja nadal się nie zmieniła, ma taką pracę, która wymaga od niego nieobecności, pewnie jest mu ciężko ale stara się jak może, nawet gdy nie widzimy się kilka dni, robi wszystko by zdążyć przyjechać.
Nadal spędzam najwięcej czasu z dziećmi, jednak tak się ułożyło, że jak pływanie to tylko z Tatą :)
Więc zadzwonił pan Adam do męża, a nie widzieliśmy się od kilku miesięcy,  z pytaniem czy po raz kolejny nie zechcielibyśmy uczestniczyć w maratonie charytatywnym.
Martynka jak się dowiedziała, to skakała jak piłeczka pingpongowa, bo pana Adama darzy szczególnym uczuciem. Wydaje mi się, że z wzajemnością.
Więc... pojechaliśmy na maraton. Mąż oczywiście pływał z Przemkiem, ja byłam ta od aparatu, ręczników i od rozwiązywania nagłych problemów.
Pieniądze zebrane podczas maratonu będą przeznaczone na szczytny cel, mianowicie na zakup elektrostymulatorów, do szpitala w Wodzisławiu Śląskim, szczegóły Tutaj
A same Pływanie Szkrabów Tutaj 
Każdy przepłynięty kilometr to złotówka od sponsora. Dzieci miały za zadanie przepłynąć długość basenu , wrócić, podnieść rączkę na znak dopłynięcia, instruktor pod rubryką danego dziecka zaznaczał krzyżyk.
Cieszę się, że moje dzieci, miały w tym maratonie swój udział. Cieszę się też, że pomimo, iż pan Adam dawno nas nie widział, nie zapomniał o nas.
To był konstruktywnie spędzony czas. 
Z pożytkiem.





9 komentarzy:

  1. Fajnie jest trafić pod opiekę takich przyjaznych instruktorów. Do tej pory żałuję, że nie nauczyłam się pływać. Namawiam dzieci, by wnuków zapisali na basenowe zajęcia. Zięć był parę razy z maluchami i bardzo przypadł chłopakom do gustu taki rodzaj aktywności. Ostatnio uciążliwe choróbstwa uniemożliwiają wypady na pływalnię. Jeśli chodzi o pierwszą część Twojego wpisu, to muszę się przyznać, że reaguję podobnie. Jeśli nie wrzucę pieniążka do puszki, czuję się dziwnie winna i od razu wyobraźnia stawia mnie w roli osoby potrzebującej, zbierającej fundusze, by ratować bliskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, że na naukę pływania nigdy nie jest za późno, są zajęcia indywidualne. Najlepszy wybór dla osób, które nie najlepiej czują się w grupie, mają za duże lęki, albo się wstydzą...
      Ja o tych puszkach pisałam pod kątem uczuć, jakie wywołują gdy się da czy też nie... Ataboh poruszyła ważny temat, który może pomóc w podjęciu decyzji, dać czy nie dać. Tak się zastanawiam.... jak się ma złe doświadczenia, gdy się wie, że ktoś oszukał, to ciężko zaufać ponownie. Obiło mi się o uszy o nieuczciwości stojących z puszkami...
      Zdrowia życzę dla Wnuków, jak byli zachwyceni, to pewnie Tatę wyciągną do wody raz jeszcze :)

      Usuń
  2. Fajna sprawa. Ciekawy pomysł i szczytny cel - super!
    Co do początku wpisu ... ja pomagam ale tylko gdy wiek konkretnie komu, czyli celowo - tak jak z tą akcją na basenie, którą opisałaś. Wiadomo dla kogo, ufasz ludziom, którzy organizują itd.
    Dlaczego?
    Po prostu mam swoje doświadczenia w tej dziedzinie, chcę aby niemal każda złotówka zbierana trafiała do dziecka. A z tymi puszkami bywa bardzo różnie. Nie twierdzę, że zawsze tak jest ... ale moje doświadczenie nauczyło mnie, że tak być może.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry instruktor to skarb - jeśli tak to można nazwać :)
    bardzo fajne zdjęcia i przyjemnie, a także bardzo pożytecznie spędzony Czas :) Super!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie wrzucam pieniędzy do puszek. Nie mam zaufania do osób, które zbierają pieniądze w taki sposób. Jeśli tylko mogę to wysyłam smsy i wybieram jedną osobę, której pomagam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Masz zaufania... to jest poparte doświadczeniem? To bardzo przykre, że ludzie oszukują w takich sprawach... kiedyś na dworcu we Wrocławiu, pewna Pani poprosiła mnie o trochę pieniędzy na bułkę, stałam akurat przed budką, dałam... ona wzięła i uciekła. Od tamtej pory, nie daję pieniędzy przypadkowym osobom z ulicy. Takie doświadczenie złe mam i tyle. U nas pod sklepem stoją z puszką, z tymi wszystkimi potwierdzeniami, i zbierają na konkretne dziecko, w konkretnej sprawie, informacje można zweryfikować (raz sprawdziłam)... było by mi bardzo ale to bardzo źle, gdybym dowiedziała się, że wyszły jakieś machloje.
      Smsy też wysyłam, choć rzadziej, bo ja z telefonem nie mamy po drodze, ciągle muszę go szukać i non stop mam jedynie grosiki na stanie, co by starczyło jedynie aby mężowi sygnał puścić :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Cudownie ze dzieci maja taki kontakt z tata i... umieja pływać;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 sylwiitwory , Blogger